sobota, 18 lutego 2023

Togo - Lome

 Podczas pierwszej wizyty w Beninie, na Togo nie miałam czasu. Za drugim razem granica wciąż była pandemicznie zamknięta. Dlatego teraz bardzo chciałam pojechać do Togo choć na chwilę. Nie hen daleko na północ, bo życie powszednie w Grand Popo tak mnie wciągnęło, że nie chciałam wyjeżdżać na zbyt długo, ale przynajmniej zobaczyć Lome i coś jeszcze w miarę blisko.

stolica Togo, Lome

Okazało się, że 100 kilometrów od stolicy jest interesujące miejsce, które warto odwiedzić.

Zatem wybrałam się na kilkudniową zagraniczną wycieczkę.

Najpierw obejrzałam sobie trochę Lome – z naciskiem na trochę, bo piesze wędrówki w pełnym słońcu po ulicach afrykańskich dużych miast, to jednak sport wyczynowy. Moim głównym celem była wizyta w Muzeum Narodowym, bo z Akry pamiętam, że takie muzeum może być całkiem fajne.

Muzeum Narodowe w Lome

Najpierw jednak musiałam pokonać Grand Marché, czyli wielki targ, bo tam dowiozła mnie taksówka z Aneho, miasta przy granicy z Beninem (to znaczy, nie wiozłam się, jak panisko taryfą, tylko taki tu jest system transportu – taksówki, do których wsiada czworo obcych sobie pasażerów i dopiero wtedy następuje odjazd).


Targ w Lome zaskoczył mnie pozytywnie. Po pierwsze, jest jakiś taki mniej chaotyczny niż w innych miastach (np. w Akrze), 



a po drugie, prawie każdy stragan ma w ofercie to, co lubię najbardziej. Czyli? Oczywiście wzorzyste materiały. Ile walki z samą sobą musiałam stoczyć, żeby nic nie kupić, to tylko ja wiem. Ale udało się i stan posiadania materiałów nie zmienił się i wciąż wynosi: jedna pełna walizka.

najciekawiej jest, gdy klient chce obejrzeć
na przykład ten czerwony materiał


Wracajmy jednak do oglądania miasta. Nie tylko targ, ale też inne ulice wydały mi się łatwiejsze do ogarnięcia niż w dużych miastach krajów ościennych. W drodze do muzeum spotkałam całkiem niezłą księgarnię, coś na kształt parku, 


a przed jednym z ministerstw wystawę lokalnych gatunków kawy.


Centralny plac Lome z pomnikiem niepodległości jest co prawda ogrodzony i niedostępny (to pewnie sposób na zapewnienie mu odpowiednio godnego wyglądu), 


ale bez problemu można mu zrobić zdjęcie, czego nie da się powiedzieć o Placu Czerwonej Gwiazdy w Kotonu.


Tym, co zachwyciło mnie najbardziej i co spowodowało, że muzeum stało się ciut mniej ważne, była indyjska restauracja Maharaja. Gdy ją zobaczyłam, poczułam, że tłumiona od ponad miesiąca tęsknota za ulubionym jedzeniem nie da się dłużej tłamsić. Po prostu musiałam tam wejść.


Wewnątrz mój zachwyt sięgnął zenitu. Najpierw dostałam naprawdę zimne piwo (w Beninie nie jest o to łatwo) i pooglądałam bardzo piękny kącik czytelniczy. 


A potem stanęła przede mną taca z najpyszniejszym jedzeniem świata.


Nie miejsce tu na rozprawianie o kuchni indyjskiej, więc tylko napiszę, że wyszłam z Maharajy szczęśliwa, jakbym wygrała milion w totka. No i utwierdzona w przekonaniu, że zupełnie normalna to ja jednak nie jestem. I że mam poważne stadium manii kulinarnej.

No dobrze, ale co z muzeum? Dotarłam i tam. Tylko… jakby tu powiedzieć… nie jest to najwybitniejsze muzeum świata ani nawet Afryki. 


Niektóre eksponaty może i są ciekawe, ale poustawiane w tak chaotyczny i przypadkowy sposób, że aż trudno na coś zwrócić uwagę. 

nie wiedziałam, ze w Afryce nosiło się takie buty

W sumie najbardziej rzuciło mi się w oczy to, że w jednym rzędzie z portretami obecnego i minionych prezydentów Togo, 

pierwszy prezydent Togo

zaprezentowano wizerunki przedstawicieli władz kolonialnych. Bez żadnego rozróżnienia czy wyjaśnienia. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, a zapytać nie było kogo, bo jedyny obecny pracownik muzeum spał snem człowieka o czystym sumieniu i nawet nie drgnął przez cały czas mojej wizyty. Obejrzałam więc sobie po cichutku, co było do obejrzenia i wyszłam, żeby panu nie przeszkadzać.


W ten sposób uznałam, że zwiedziłam Lome. Chętnie poszłabym jeszcze na plażę, bo ostatecznie stolica Togo jest miastem nadoceanicznym i nawet portowym, ale B. wielokrotnie mnie przestrzegała, że w Lome na plażę absolutnie nie wolno.


No więc tylko wypiłam piwo u sympatycznej pani pod meczetem i poszłam spać, bo miałam plan wczesnoporannego przetransportowania się do głównej atrakcji tej wycieczki, czyli do Kpalimé. O czym więcej napiszę jutro, zapraszam!

katedra sąsiaduje z targiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz