niedziela, 3 lipca 2022

Cabo Verde - początek

 Wyspy Zielonego Przylądka? Hm… Tak, jasne, słyszałem. Ale tak właściwie, to gdzie to jest?


Tak najczęściej wyglądały rozmowy o planowanych przeze mnie wakacjach. Nazwę kraju zna każdy (choć właściwie oficjalnie wyspy się w niej nie pojawiają i brzmi: Republika Zielonego Przylądka), sporo osób kojarzy też najsłynniejszą obywatelkę tego państwa, czyli Cesarię Evorę. Ale już pytanie o to, jak należy mówić na mieszkańców wysp czy gdzie ich kraj się znajduje, pozostaje na ogół bez odpowiedzi.

Twarz najsłynniejszej Kabowerdenki można zobaczyć wszędzie - na obrazach, pomnikach, murach, a nawet na banknotach

Pozwolicie więc, że pierwszą opowieść o Cabo Verde (w 2013 roku tutejsze władze poinformowały ONZ, że wszyscy, bez względu na język, jakim mówią o ich kraju, powinni używać tej nazwy – Republika Cabo Verde. Ale zdaje się, że Polska ma na ten temat odrębne zdanie i u nas wciąż funkcjonuje Zielony Przylądek) poświęcę sprawom podstawowym.

Otóż Wyspy Zielonego Przylądka leżą na Oceanie Atlantyckim 

Atlantyk opływa Cabo Verde w nieprzyzwoicie wręcz piękny sposób

około 600 kilometrów od kontynenty afrykańskiego, na wysokości Senegalu (Internet podaje różne liczby – polska Wikipedia twierdzi, że to zaledwie 450 km, angielska i portugalska uważa, że 600 – 850 km, a kalkulator odległości twierdzi, że 717 km).  Tam właśnie znajduje się ów Zielony Przylądek, czyli prawie najbardziej na zachód wysunięty kawałek Afryki.

tu widać ponad połowę zamieszkanych wysp oraz flagę Republiki Zielonego Przylądka

Wyspy nazwane na cześć tego przylądka zielone nie są nic a nic. Udało mi się obejrzeć trzy z nich (zamieszkanych jest 10) – jedna miała zielone kawałeczki otoczone groźnie wyglądającymi skalistymi górami, 

Santo Antão

druga była sucha, 

o Vincente

a trzecia to totalna pustynia. 

Sal

Oczywiście, dzięki ciężkiej ludzkiej pracy są tu ogrody i ocienione palmami promenady. 


Ale wystarczy odejść kilka kroków, tam, gdzie nikt nie czyni specjalnych starań i od razu krajobraz robi się iście księżycowy. Fascynujący, ale odrobinę groźny. I zmuszający do ciągłego rozmyślania o ludziach, którzy przypłynąwszy tu w XV wieku i zobaczywszy tę nieprzyjazną jałową ziemię, wpadli na pomysł zasiedlenia wysp. Ogólnie rzecz biorąc, nie szanuję ich jakoś nadmiernie, bo byli to handlarze niewolnikami i wyspy interesowały ich ze względu na korzystne położenie na szlaku handlowym. Ale, że byli twardzi i sięgali, gdzie wzrok nie sięga, to im trzeba przyznać.


W wyniku mieszania się przez całe stulecia złych, acz odważnych Portugalczyków z afrykańskimi niewolnikami (pewnie raczej niewolnicami) powstał naród dzisiejszych Kabowerdeńczyków – ludzi o pięknej, delikatnie brązowej cerze, europejsko-afrykańskich rysach i burzy fantastycznych czarnych loków. Obserwowanie mieszkańców wysp: Sal, São Vincente i Santo Antão utwierdziło mnie w przekonaniu, że mieszanie ras powinno być przymusowo wprowadzone na całym świecie.

Ludzie na Wyspach są nie tylko piękni, ale też przyjaźnie nastawieni do otaczającego ich świata, w tym różowo bladych turystek, które ciągle czegoś chcą i mają nadzieję, że zostaną zrozumiane, dukając dziwne słowa w hiszpańsko-angielskiej mieszance. Niektórzy postanowili wyjść im naprzeciw i nauczyli się polskiego. W turystycznych miejscach wyspy Sal, gdzie Polaków jest bardzo dużo, prawie każdy sklepikarz czy taksówkarz mówi po polsku. Że „dzień dobry” i „u mnie taniej niż w Biedronce” to nic zaskakującego, tak mówią w wielu kurortach świata. Ale, że ratownik w nadoceanicznym „Blue eye” siada i rozmawia z nami przez 10 minut o różnych sprawach, to robi wrażenie. Widać ludzie są tu nie tylko ładni, ale też uzdolnieni.

Ładne i sympatyczne są także tutejsze psy. Jest ich bardzo dużo, chyba nigdzie indziej nie widziałam tylu bezpańskich Azorków. Chodzą ulicami, machają przyjaźnie ogonami i czują się tak bezpiecznie, że układają się do snu na środku drogi albo w samym wejściu na lotnisko. I nawet jeśli jedzie samochód lub wchodzi dwudziestu pasażerów z walizami, to nic – psy ani drgną. Śpią sobie dalej smacznie, a ludzie grzecznie omijają wypoczywające zwierzęta.


Łagodni ludzie i czworonogi stanowią kontrast dla tutejszej przyrody. Sucha ziemia, groźne skały i porywisty wiatr, to główne cechy kabowerdeńskiego krajobrazu. Na długo zapamiętam zwłaszcza wichry, które nie tylko strącają kapelusze z głów, ale prawie przewracają co drobniejszych ludzi. To pewnie dlatego 95% tutejszych kobiet nosi gładko zaczesane i spięte w kucyk włosy. Nie widuje się tu żadnych fantazyjnie spuszczonych pasemek, jedyna szansa na normalny wygląd to ulizanie i przymocowanie do głowy każdego kosmyka. Mnie przyswojenie tego stylu zajęło jakiś kwadrans. Pierwszego dnia wyszłam z domu z rozpuszczonymi włosami. Do najbliższej knajpki weszłam z fryzurą typu  „pierun w mietłę strzelił” i natychmiast rozpoczęłam poszukiwania gumki do włosów. W ten sposób do pewnego stopnia opanowałam kwestię fryzury. Ale wiatr nie odpuścił – skoro nie może totalnie skołtunić mi włosów, postanowił zaatakować inne kawałki człowieka. Dwugodzinny spacer po chłostanej wichrem i palonej słońcem nadoceanicznej pustyni spowodował masakrę moich ust. Dolna warga spuchła i pokryła się bąblami, które nie chciały zniknąć przez dwa tygodnie (bo codziennie wiatr robił swoje). Dlatego pamiętajcie – jadąc na Wyspy Zielonego Przylądka, zaopatrzcie się w dobry balsam ochronny do ust z maksymalnie dużym filtrem UV.

wieje zawsze w lewo

Poza tym, pobyt na Cabo Verde to prawdziwa przyjemność. Wszędzie, nawet w maleńkiej wiosce wciśniętej gdzieś wysoko w skały, znajdziecie bar z zimnym piwem i czystą, wyposażoną w papier toaletowy ubikacją. 

gdyby nie to, że dojście do tego baru zajmuje trzy godziny wędrówki w górę i w dół, to byłby mój najulubieńszy lokal

Transportu nie będziecie szukać dłużej niż kwadrans, a oferta mieszkań na wynajem nawet na dwa dni jest duża.

Jedynie podróżowanie pomiędzy wyspami może wydawać się pewnym wyzwaniem. Pandemia spowodowała wycofanie się z rynku niektórych linii lotniczych i na 2-3 miesiące przed podróżą poważnie obawiałam się, że przyjdzie mi spędzić całe wakacje na jednej wyspie. Na szczęście na Facebooku natknęłam się na stronę https://www.facebook.com/caboverdeinfo.org/. Mieszkająca na Sal pani Ola załatwiła bilety na São Vincente, a stamtąd już bez problemu przepłynęłam promem na Santo Antão. 


Dzięki temu udało mi się odwiedzić trzy wyspy, o czym bardziej szczegółowo napiszę już wkrótce.

São Vincente


Santo Antão



 

8 komentarzy:

  1. Fantastyczne! Następny artykuł proszę poświecić jedzeniu 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekamy na ciąg dalszy! Kilka lat temu byłam na 2 wyspach i jestem ciekawa zmian.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedzeniowy odcinek będzie tradycyjnie w czwartek :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, dobrze się czyta. Jedna uwaga: zdanie "Zielony Przylądek, czyli najbardziej na zachód wysunięty kawałek Afryki" nie jest prawdziwe. Tym kawałkiem Afryki jest przylądek ALMADI (kilka kilometrów dalej na zachód od Zielonego). Źr.: Encyclopedia Britannica, Encyklopedia PWN, Wikipedia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajnie się czyta , zwłaszcza o innych wyspach niż Sal, bo tylko tą miałam okazję zobaczyć 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję. Czytam i kocham. Może już niebawem zobaczę to co ty, swoimi oczami

    OdpowiedzUsuń