Być w Porto i nie zapoznać się bliżej z porto absolutnie nie wypada. Nawet jeśli nie przepada się za słodkim i nieco ciężkawym trunkiem, turystyczny obowiązek wypełnić trzeba.
Najprostszym
sposobem jest zwykłe zamówienie lampki porto w dowolnym lokalu gastronomicznym.
Mają je wszędzie, więc problemu nie będzie. Tylko, że takie picie nie wzbogaci
naszej wiedzy o słynnym trunku.
Mój wybór padł na Sandemana, bo to jedyna marka, którą znałam – a butelkę ze znaczkiem człowieka w pelerynie i kapeluszu miałam nawet kiedyś w domu.
Czyli dowiadujemy się, że jest to wino wzmacniane spirytusem. Że fermentacja odbywa się tylko do poziomu około 7 procent, po czym jest przerywana właśnie poprzez dodanie mocnego alkoholu. W efekcie uzyskuje się trunek mniej więcej dwudziestoprocentowy.
Niemniej
jednak, porto nie jest moim ulubionym napojem.
Nawet serwowane w bajkowej scenerii i w towarzystwie krokieta z dorsza.
Twórcom miejsca widocznego na następnych fotografiach udaje się oszołomić turystę i otoczeniem przypominającym fabrykę prezentów św. Mikołaja
i niebanalnym połączeniem ryby ze słodkim winem.
Po chwili jednak rozum wraca i okazuje się, że przysmak jest nieco dziwny.
Oczywiście o gustach się nie dyskutuje i pewnie są na świecie miłośnicy porto. Ja jednak do nich nie należę. Zwłaszcza, że w Portugalii nie brakuje innych świetnych win. Które piłam z dużą przyjemnością. Saúde!
Aż chce się od razu napić 😆
OdpowiedzUsuń