Porto to miasto mew. Wszystko jedno czym się zajmujesz – spacerujesz nad rzeką Douro,
kluczysz wąskimi i stromymi uliczkami dzielnicy Ribeira,
podziwiasz nocne niebo
czy rankiem wyglądasz przez okno w celu stwierdzenia stanu pogody
– zawsze zobaczysz i usłyszysz mewy. Potrafią pięknie i malowniczo błysnąć bielą na tle granatowego nieba, zaskoczyć refleksem, robiąc w powietrzu zwrot o 180 stopni, po to by zwędzić ci z talerza rybie szczątki oraz stać się potwierdzeniem przeczytanego w przewodniku zdania, że Porto nazywane jest „miastem flakojadów”.
Oczywiście drugie co do wielkości miasto Portugalii, które dało imię całemu krajowi, ma do zaoferowania znacznie więcej atrakcji, niż tylko kontakty z ptakami. Co zatem warto robić w Porto? Przede wszystkim snuć się niespiesznie bez twardo wytyczonego celu. Wspinać się brukowanymi uliczkami,
po to by na ich szczycie móc z czystym sumieniem odpocząć w jednej z tysięcy karkołomnie usytuowanych restauracyjek, barów i kawiarni.
Pozwolić tramwajowi przejechać pomiędzy stolikami.
A potem pójść dalej, by podziwiać azulejos,
które dekorują nie tylko wspaniałe kościoły,
ale też zwykłe kamienice, a nawet hale dworcowe.
Warto też przejść się imponującym mostem króla Ludwika I (Ponte Dom Luis I) i zobaczyć nie tylko piękną panoramę miasta,
ale też to, jak ukryte
pod ziemią metro nagle wyjeżdża z ukrycia i jedzie po górnej kondygnacji mostu.
Można też oddalić się nieco od zabytkowego centrum
(wystarczy 20 minut zwykłym miejskim autobusem) i spotkać prawdziwy ocean.
A wszystko to oczywiście należy przeplatać częstymi degustacjami lokalnych smakołyków i słynnych na cały świat trunków.
Ale o tym opowiem w oddzielnym wpisie poświęconym portugalskiej kuchni. Zapraszam za kilka dni!
Cudo! wspaniała atmosfera i piękne widoki. Już nie mogę się doczekać smaków…
OdpowiedzUsuń