Choć Kerala kojarzy się przede wszystkim z wodą, to i góry są tam niczego sobie. Najwyższy szczyt Indii, poza Himalajami, znajduje się właśnie tam. Anai Mudi liczy 2695 m n.p.m. i pewnie byłby łakomym kąskiem dla miłośników górskich wspinaczek, ale niestety od kilku lat obowiązuje zakaz zdobywania tego szczytu.
Mnie nie sprawiło to żadnej przykrości, bo i tak nie zamierzałam wdrapywać się tak wysoko. W zupełności wystarczyło mi podziwianie majaczących w oddali szczytów Ghatów Zachodnich, pasma górskiego wpisanego na listę światowego dziedzictwa.
UNESCO doceniło nie tylko, że góry te są starsze od Himalajów, że ich obecność kształtuje klimat i jest najlepszym przykładem systemu monsunowego na całej planecie, ale też i to, że właśnie tam można podziwiać jedną z największych bioróżnorodności fauny i flory.
A do tego wszystkiego, pagórki podnóża Ghatów Zachodnich aż po horyzont porośnięte są herbatą. Byłam już w kilku herbacianych regionach – w Indiach, Bangladeszu i na Sri Lance – ale nigdzie nie było tak pięknie, jak w okolicach keralskiego Munnaru.
Mogłabym w nieskończoność chodzić dróżkami wijącymi się pośród herbacianych pól.
Taki spacer jest szalenie przyjemny i zupełnie niemeczący, bo ścieżki nie są strome, a do tego mniej więcej co 30 sekund trzeba się zatrzymywać, żeby zrobić kolejne zdjęcie.
Akurat tego popołudnia, gdy ja miałam okazję chodzić po herbacianych plantacjach, słońce schowało się za chmury i fotki nie oddają w stu procentach urody krajobrazu. Ale dzięki temu upał nie był dokuczliwy i już w ogóle zupełnie nic nie zakłócało pełni szczęścia.
Spacerowanie wśród herbacianych wzgórz było głównym punktem programu, ale w Munnarze i okolicach spędziliśmy dwa dni, więc mogłam także zwiedzić muzeum herbaty
i obejrzeć kilka turystycznych atrakcji, takich jak rozmaite jeziora,
zapory,
las eukaliptusowy
i ogród botaniczny.
![]() |
najdziwniejszy ogród botaniczny, jaki w życiu widziałam |
Byłam też na plantacji roślin wykorzystywanych w ajurwedzie, ale o tym napiszę osobno.
Udało mi się też trafić na uroczystości ku czci boga Muthuvana, który odznaczył się tym, że pojął za żonę zwykłą wiejską dziewczynę. Z tej okazji w Munnarze odbywa się święto,
które przypomina nasze odpusty – są rozmaite stragany,
jedzenie,
muzyka i wielkie tłumy ludzi.
Odbywają się też pewnie ceremonie religijne,
ale ja widziałam tylko przejazd powozu ze świętym mężem.
Wisiał na sznurkach przymocowanych do jego pleców i nóg za pomocą haków, które przebijały mu skórę. Pierwszy raz widziałam coś takiego i muszę przyznać, że było mi jakoś dziwnie. Choć krew nie leciała i nie wyglądało, żeby wiszący na hakach człowiek odczuwał ból.
Przeciwnie, sprawiał wrażenie zadowolonego. Ludzie podawali mu do rąk niemowlęta, a on brał je i błogosławił. Nie wiem, jaki związek miało to z czczonym tego dnia bogiem. Udało mi się jedynie dowiedzieć, że wiszący mężczyzna jest czcigodną osobą, która przez jakiś czas przygotowuje się do ceremonii, zachowując specjalną dietę i czystość cielesną.
Jeżdżący po ulicach miasta powóz był jedynym zauważonym przeze mnie religijnym elementem święta.
![]() |
w munnarskiej świątyni można obejrzeć ulubiony środek transportu boga Ganeśa, czyli szczura - symbol sprytu |
Cała reszta to po prostu festyn. Nawet w świątyni, do której udało mi się przepchać,
był koncert muzyki raczej popowej.
A wszędzie było bardzo tłoczno, gwarnie i chaotycznie.
![]() |
most prowadzący do świątyni |
W dzień powszedni w Munnar jest nieco spokojniej, ale oczywiście nie tak, jak w Łomży czy Sochaczewie.
![]() |
postój taksówek |
Indyjskie miasta, nawet w łagodnej keralskiej formie, różnią się od europejskich miejscowości. Czy na plus? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Odwiedziwszy najpierw Indie.
Do czego gorąco zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz