poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Santo Antão - droga do Ponta do Sol

 Po przerwie spowodowanej nagłą i niespodziewaną sympatią do Grecji, czas wrócić do wspominania Cabo Verde.

Rozstaliśmy się z tym krajem w chwili, gdy przybyłam do niebanalnego hotelu na Santo Antão. Choć pozornie znajdował się on na zupełnym pustkowiu, to okazało się, że tuż obok rozpoczyna się jedna z najciekawszych tras pieszych na wyspie.


Według zapewnień właściciela Questel BronQ oraz kierowcy, który nas tam przywiózł, wystarczą trzy – cztery godziny, by idąc wygodną ścieżką, dotrzeć do miasta Ponta do Sol. Droga jest niemęcząca, praktycznie płaska i w ogóle czeka nas spacer po deptaku w Ciechocinku tylko z o wiele piękniejszymi widokami.

idzie się tą wyraźnie widoczną drogą

Uznałyśmy, że będzie to świetna rozgrzewka przed trudniejszymi trasami i z samego rana ruszyłyśmy w drogę. To znaczy z samego rana patrzyłyśmy ponuro w dal, bo pogoda, którą nas powitał dzień, nie należała do najlepszych. Było szaro i buro, a z nieba sączyła się mżawka.


Kilka godzin później – kiedy chmury zniknęły i prażyłyśmy się w piekielnym słońcu – zrozumiałyśmy, że orzeźwiający deszczyk był wspaniałym prezentem od natury. Ale rano jeszcze o tym nie wiedziałyśmy i z pewnym rozczarowaniem patrzyłyśmy na spowite chmurami skały.

Postanowiłyśmy jednak nie rezygnować i to była bardzo dobra decyzja. Bo trasa, która miała być prawie zupełnie płaska, w rzeczywistości wyglądała tak:


I o wiele łatwiej pokonywało się ją bez słońca i ze spływającym z góry miłym kapuśniaczkiem. Szare niebo nie sprzyja zdjęciom, ale widoki oglądane oczami były piękne nawet i bez słonecznej jasności.


 Piękne to chyba niewłaściwe słowo, to co ukazywało się naszym oczom za każdą kolejną skałą było absolutnie zachwycające. Gdyby nie to, że mój nie najbardziej wysportowany organizm odczuwał coraz bardziej ciągłe wspinanie i schodzenie, mogłabym tak iść i iść i iść. 

skały same w sobie też nie były nudne

No ale zmęczenie zrobiło swoje. Dlatego do grona najpiękniejszych widoków zaliczam też pierwsze spojrzenie na wioskę Formiguinhas. 

najpierw zobaczyłam świętą figurę, a zaraz potem cudowny napis: BAR

Po trzech godzinach marszu (wbrew planom była to dopiero połowa drogi), pojawienie się osady, a przede wszystkim baru z zimnym piwem, było czymś, co na długo zostanie w mojej pamięci. Bar oprócz chłodnych napojów oferował także czystą toaletę i fantastyczny widok na ocean. Gdyby nie dość wymagające dojście, stałby się jak nic moim ulubionym lokalem wszechświata.


Ponieważ jednak znajdował się w połowie drogi między naszym hotelem a najbliższym miastem dysponującym drogą dostępną dla samochodów, musiałam go niestety porzucić i ruszyć przed siebie.

hen w oddali znajdował się cel naszej wędrówki

Druga część trasy różniła się od pierwszej. Zaczęłyśmy spotykać ślady bytności człowieka – domy, pola,



 a nawet wciśnięte gdzieś między skały boisko. 


No i zamiast iść pięć minut w górę i pięć minut w dół, cały czas się wspinałyśmy.  W momencie, kiedy zrobiło się naprawdę stromo i męcząco, świecka ścieżka zamieniła się w Drogę Krzyżową. I nie myślcie, że to jakaś wyrafinowana metafora. Naprawdę przy pnącej się wysoko w górę drodze zaczęły pojawiać się kolejne stacje. 


Mijając je, wyobrażałam sobie idące tędy starsze panie w chusteczkach na głowach i myślałam, że to najlepsza Droga Krzyżowa, jaką w życiu widziałam. Bez najmniejszego problemu można było tu wczuć się w idącego pod górę i upadającego ze zmęczenia Jezusa.

Ostatnia stacja usytuowana była na szczycie stromego wzniesienia. 


Potem czekało nas już tylko zejście i spotkanie z chłodną colą oraz samochodem, który zabrał nas do miasta.


Ponta do Sol już blisko

Całość zajęła nam znacznie więcej niż trzy godziny i do hotelu wróciłyśmy prosto na kolację. 

po drodze jeszcze wizyta w mieście Ribeira Grande

Podczas której postanowiłyśmy, że następnego dnia wybierzemy się na nieco mniej wyczerpującą wycieczkę, o której opowiem Wam w kolejnym odcinku. Do zobaczenia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz