wtorek, 24 maja 2016

Jaki jest Laos? cz. 3

Jaki jest Laos? Poraniony. Nie wiem czy to odpowiednie słowo, ale od wczoraj nad tym myślę i nic lepszego nie chce przyjść mi do głowy, więc niech już tak zostanie. A zaraz w sposób bardziej opisowy wytłumaczę o co mi chodzi. Otóż w latach 1965-1973 Laos stał się terenem największego bombardowania w historii świata. 

niestety Laos nie zawsze był rajem

Choć oficjalnie w czasie wojny wietnamskiej kraj ten zachował neutralność, to i tak amerykańskie samoloty przez 9 lat zrzucały na jego obszar bomby, średnio co osiem minut jedna. Wiele źródeł internetowych podaje, że operacja ta kosztowała USA ponad dwa miliony dolarów dziennie (nie wiem czy to możliwe, bo taka kwota przekracza granice mojej wyobraźni). Raczej nie pisze się natomiast, ilu ludzi straciło w jej wyniku życie. Na pewno 100% za dużo. Ale mogło być jeszcze gorzej, gdyby z pomocą Laotańczykom nie przyszła natura. Góry, które na co dzień raczej utrudniają życie, w czasie wojny (której oficjalnie w ogóle nie było) stały się jedynym bezpiecznym schronieniem. 

w laotańskich górach jest niesłychanie dużo jaskiń

Przeogromne piękne jaskinie, w które obfitują laotańskie góry służyły ludziom nie tylko jako schrony, ale też szkoły, urzędy, szpitale itd. 

szkoła w jaskini

dziennikarze przy pracy

Dzięki nim wielu osobom udało się przeżyć bombardowania. Niestety nie potrafiły obronić przed kolejnym niebezpieczeństwem – niewybuchami, które gęstą warstwą pokryły kraj. Nie wiem dlaczego Amerykanie wyprodukowali takie kiepskie bomby, ale podobno 30% z nich nie wybuchło w chwili zderzenia z ziemią. Natomiast po jakimś czasie owszem – eksplodowały, powodując przez kolejne 20 lat 11 tysięcy wypadków. Nawet dziś zejście z drogi i zagłębienie się w zarośla może się źle skończyć.

początek szlaku na jedno z najwyższych wzniesień w okolicach Nong Khiaw

A skorupy bomb – ustawione w zastępstwie ogródkowych krasnali 


daty podawane w różnych miejscach nie są dokładnie takie same, ale na pewno było to kilka lat na przełomie sześćdziesiątych i siedemdziesiątych

czy pomników miejskich


 – to widok powszedni. W wielu miejscach można też zwiedzać jaskinie, w których w czasie wojny ukrywali się ludzie. Ja odwiedziłam dwie - przeogromną, z korytarzami ciągnącymi się steki metrów w głąb góry, w Vang Vieng

kto ma dobre buty i latarkę, może iść i iść i iść

 i nieco mniejszą, ale też ciekawą -  w najpiękniejszym miejscu świata, miasteczku Nong Khiaw. 

dziś do jaskini wchodzi się wygodnie po schodkach

 Góra mieszcząca tę jaskinię wznosi się nad rzeką, dlatego najpierw (po uiszczeniu opłaty wstępu) trzeba przejść przez most. I tu już robi się ciekawie, bo ten - oficjalnie prowadzący do państwowego zabytku  - most wygląda tak:


A na drugim brzegu rzeki na zagranicznych turystów czekają samozwańczy młodzi przewodnicy, którzy prowadzą ścieżką wśród krzaków, pomagają wspiąć się na skały i ogólnie towarzyszą w wycieczce.

młodzi przewodnicy wypróbowują latarki, którymi obdarowali ich moi znajomi


W ten sposób miejscowa ludność chociaż trochę zarabia na tej paskudnej wojnie. Oczywiście nie da się zapłacić za ludzkie życie, ale dobrze, że Laotańczycy znaleźli sposób na wykorzystanie śladów historii. Bo opłaty za wstęp do jaskiń i oprowadzanie po nich to jeszcze nie wszystko. 


w jaskiniach umieszczono tabliczki informujące o mieszczących się tu urzędach, biurach itp.

Całkiem prężnie rozwija się też produkcja pamiątek z bombowego aluminium. Turystom oferowane są łyżki, breloczki, otwieracze do kapsli i inne gadżety, do których dołączana jest ulotka informująca o bombardowaniach i zawierająca hasło brzmiące mniej więcej tak: odkupcie swoje bomby! 


Czy materiał, z którego wykonane są te wszystkie wyroby naprawdę pochodzi z bomb? Pewności nie ma, ale to nic. Otwieracz w kształcie mapy Laosu kupiłam i tak (chociaż jak się pewnie domyślacie Amerykanką nie jestem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz