Jaki jest Laos? Poraniony. Nie wiem czy to odpowiednie
słowo, ale od wczoraj nad tym myślę i nic lepszego nie chce przyjść mi do
głowy, więc niech już tak zostanie. A zaraz w sposób bardziej opisowy
wytłumaczę o co mi chodzi. Otóż w latach 1965-1973 Laos stał się terenem
największego bombardowania w historii świata.
niestety Laos nie zawsze był rajem
Choć oficjalnie w czasie wojny
wietnamskiej kraj ten zachował neutralność, to i tak amerykańskie samoloty przez
9 lat zrzucały na jego obszar bomby, średnio co osiem minut jedna. Wiele źródeł
internetowych podaje, że operacja ta kosztowała USA ponad dwa miliony dolarów
dziennie (nie wiem czy to możliwe, bo taka kwota przekracza granice mojej
wyobraźni). Raczej nie pisze się natomiast, ilu ludzi straciło w jej wyniku życie.
Na pewno 100% za dużo. Ale mogło być jeszcze gorzej, gdyby z pomocą
Laotańczykom nie przyszła natura. Góry, które na co dzień raczej utrudniają
życie, w czasie wojny (której oficjalnie w ogóle nie było) stały się jedynym
bezpiecznym schronieniem.
w laotańskich górach jest niesłychanie dużo jaskiń
Przeogromne piękne jaskinie, w które obfitują
laotańskie góry służyły ludziom nie tylko jako schrony, ale też szkoły, urzędy,
szpitale itd.
szkoła w jaskini
dziennikarze przy pracy
Dzięki nim wielu osobom udało się przeżyć bombardowania. Niestety
nie potrafiły obronić przed kolejnym niebezpieczeństwem – niewybuchami, które gęstą
warstwą pokryły kraj. Nie wiem dlaczego Amerykanie wyprodukowali takie kiepskie
bomby, ale podobno 30% z nich nie wybuchło w chwili zderzenia z ziemią. Natomiast
po jakimś czasie owszem – eksplodowały, powodując przez kolejne 20 lat 11
tysięcy wypadków. Nawet dziś zejście z drogi i zagłębienie się w zarośla może
się źle skończyć.
początek szlaku na jedno z najwyższych wzniesień w okolicach Nong Khiaw
A skorupy bomb – ustawione w zastępstwie ogródkowych
krasnali
daty podawane w różnych miejscach nie są dokładnie takie same, ale na pewno było to kilka lat na przełomie sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
czy pomników miejskich
– to widok powszedni. W wielu miejscach można
też zwiedzać jaskinie, w których w czasie wojny ukrywali się ludzie. Ja
odwiedziłam dwie - przeogromną, z korytarzami ciągnącymi się steki metrów w głąb
góry, w Vang Vieng
kto ma dobre buty i latarkę, może iść i iść i iść
i nieco mniejszą, ale też ciekawą - w najpiękniejszym miejscu
świata, miasteczku Nong Khiaw.
dziś do jaskini wchodzi się wygodnie po schodkach
Góra
mieszcząca tę jaskinię wznosi się nad rzeką, dlatego najpierw (po uiszczeniu
opłaty wstępu) trzeba przejść przez most. I tu już robi się ciekawie, bo ten - oficjalnie
prowadzący do państwowego zabytku - most
wygląda tak:
A na drugim brzegu rzeki na zagranicznych turystów czekają samozwańczy młodzi przewodnicy, którzy prowadzą ścieżką wśród krzaków, pomagają
wspiąć się na skały i ogólnie towarzyszą w wycieczce.
młodzi przewodnicy wypróbowują latarki, którymi obdarowali ich moi znajomi
W ten sposób miejscowa ludność chociaż trochę
zarabia na tej paskudnej wojnie. Oczywiście nie da się zapłacić za ludzkie
życie, ale dobrze, że Laotańczycy znaleźli sposób na wykorzystanie śladów
historii. Bo opłaty za wstęp do jaskiń i oprowadzanie po nich to jeszcze nie
wszystko.
w jaskiniach umieszczono tabliczki informujące o mieszczących się tu urzędach, biurach itp.
Całkiem prężnie rozwija się też produkcja pamiątek z bombowego
aluminium. Turystom oferowane są łyżki, breloczki, otwieracze do kapsli i inne
gadżety, do których dołączana jest ulotka informująca o bombardowaniach i
zawierająca hasło brzmiące mniej więcej tak: odkupcie swoje bomby!
Czy
materiał, z którego wykonane są te wszystkie wyroby naprawdę pochodzi z bomb?
Pewności nie ma, ale to nic. Otwieracz w kształcie mapy Laosu kupiłam i tak
(chociaż jak się pewnie domyślacie Amerykanką nie jestem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz