Jaki jest Laos? Po drugie tajemniczy i zadziwiający. Przed
przyjazdem do tego kraju nie wiedziałam o nim prawie nic. Nie udało mi się
znaleźć właściwie żadnej literatury mu poświęconej, w internecie też
praktycznie nic nie ma. Przeczytałam więc ogólne informacje w Wikipedii i
pojechałam z nadzieją, że na miejscu wzbogacę wiedzę o kulturze, historii itd.
Okazało się jednak, że nie jest to takie łatwe. Pierwszy
podstawowy problem polega na tym, że Laotańczycy prawie w ogóle nie mówią po
angielsku. I nie chodzi mi tu już o jakieś wyrafinowane opowiadanie o
zwyczajach swojego regionu czy o historii kraju.
Laotańczyk
Ze zdecydowaną większością
spotkanych przeze mnie ludzi nie mogłam się porozumieć nawet na poziomie pytania
gdzie jest toaleta. W pewnym przydrożnym barze, po moich próbach wytłumaczenia
na różne sposoby, o co mi chodzi, na twarzy właścicielki pojawił się wyraz
zrozumienia. Zrobiła kilka kroków w lewo (a ja za nią, bo myślałam, że prowadzi
mnie do toalety) i sięgnęła po gumę do żucia, którą podała mi z wyraźnym
zadowoleniem. Nieporozumienie wyjaśniło się dopiero, gdy zaprezentowałam pani
niedwuznaczną pantomimę, ilustrującą to, co zamierzałam zrobić w miejscu,
którego szukałam.
u pani można było kupić między innymi takie kwiatki, które służą nie wiadomo do czego (podejrzewam, że dodaje się je do zupy, ale to wyłącznie moje domysły)
Podobnie było prawie wszędzie. Nawet takie – wydawałoby się
– międzynarodowe słowa jak parking czy coffee, wywołują u Laotańczyków jedynie
bezradny uśmiech na twarzy.
Oczywiście zdarzyło się spotkać ludzi mówiących trochę po
angielsku. Ale i wtedy pogłębianie wiedzy o ich kraju nie było łatwe. Chyba z
pięciu osobom zadałam pytanie – kim jest człowiek widniejący na wszystkich
laotańskich banknotach?
Odpowiedź była zawsze taka sama – nie wiem. Jedna osoba
zaryzykowała stwierdzenie, że to chyba były prezydent, ale szybko dodała, że
nie ma pewności. Dopiero z pewnego
polskiego blogu dowiedziałam się, że powodujący zamieszanie w moim portfelu pan
(występowanie na wszystkich nominałach nie ułatwia wyszukiwania właściwego
banknotu), to Kaysone Phomvihane, który rządził Laosem przez prawie 20 lat,
najpierw będąc premierem, a ostatnie dwa lata życia jako prezydent. Trochę to dziwne, że twarz kogoś takiego
pozostaje nierozpoznawalna, ale może należy po prostu zazdrościć Laotańczykom –
polityka najwyraźniej nie stanowi głównego przedmiotu ich zainteresowania.
Próby odtajnienia nieco wizerunku Laosu doprowadziły mnie do
Muzeum Narodowego w Wientianie.
dziedziniec przed Muzeum Narodowym
Ale i ta wizyta niewiele pomogła.
Obejrzałam tam jeden z tysięcy kamiennych dzbanów, które od ponad
2 tysięcy lat leżą na rozległym obszarze płaskowyżu Xiangkhoang.
kamienne naczynie jest tylko trochę mniejsze od dorosłego człowieka
Dlaczego? Po
co? Kto je zrobił? Do czego służyły? Nie wiadomo. Jedni uważają, że były to
urny grobowe, inni twierdzą, że z wielkich dzbanów popijały sobie olbrzymy
zamieszkujące niegdyś te okolice. Stuprocentowej prawdy nie zna nikt. Mnie nie
udało się odwiedzić Równiny Dzbanów (ten nieustanny brak czasu…), ale i jedno
kamienne naczynie, które obejrzałam w muzeum wystarczyło, by stwierdzić, że
historia jest dziwna i tajemnicza.
Do spraw dziwnych zaliczyłam też ekspozycję wyrobów ze
złota. To znaczy, co do samych przedmiotów to nie mam zdania, bo nie udało mi
się ich zbyt dokładnie obejrzeć, ale sposób prezentacji zdumiał mnie oraz
rozbawił. Sami popatrzcie:
Tak więc choć nie wzbogaciłam nadmiernie wiedzy, to wizytę w
muzeum zaliczam do udanych. Jak i cały pobyt w Laosie – wciąż nie wiem o tym
kraju zbyt wiele, ale z czystym sumieniem polecam każdemu wyprawę do Królestwa
Miliona Słoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz