poniedziałek, 30 marca 2015

Zmiany na Kubie cz. 2

Kilka dni temu pisałam o zmianach, jakie zauważyłam na Kubie w stosunku do sytuacji z roku 2006. Ponieważ okazało się, że jest ich więcej niż się spodziewałam, obiecałam, że temat będę kontynuować.  Zatem, do dzieła.



Poprzedni wpis zakończyłam wspomnieniem autobusów, które zniknęły z ulic Hawany. Pozostańmy jeszcze chwilę przy temacie transportu. Wielkie amerykańskie samochody z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku to jeden z najbardziej rozpoznawalnych kubańskich obrazków. I to się nie zmieniło, wspaniałe staruszki w dalszym ciągu przemierzają drogi kraju, o którym tubylcy najczęściej mówią po prostu „ la isla”, czyli wyspa. Równie niezmienna pozostaje chęć turystów, pragnących przejechać się autem, które być może widziało Batistę albo Hemingwaya. Zmiana sytuacji polega zaś na tym, że kilka lat temu właściciele samochodów musieli proponować przejażdżkę skrycie, rozglądając się nerwowo na boki. Starszy pan, który wiózł nas na plażę w Trynidadzie najpierw sam zaproponował kurs, potem stwierdził, że jednak nie, bo to nielegalne, następnie przemyślał sprawę, zawrócił i dogonił nas na drodze.
- Wsiadajcie – powiedział. – Ale bardzo was proszę, jeśli będzie kontrola, powiedzcie, że jesteście moimi znajomymi i po prostu jedziemy razem na wycieczkę.
Tak było w 2006 roku. W 2015 większość samochodów - nie tylko amerykańskich, ale też radzieckich moskwiczów i ład – ma za szybą tabliczkę „taxi” i wozi turystów bez lęku i zupełnie jawnie.

maluchów też jest sporo, ale one na taksówki mniej się nadają

 Koło hawańskiego Kapitolu stoi cały szereg lśniących w karaibskim słońcu różowych, żółtych i błękitnych aut, których właściciele proponują przejażdżkę po mieście. Mają nawet coś jakby foldery ze zdjęciami największych turystycznych atrakcji, jakie zobaczy się podczas takiego kursu.

te wszystkie pojazdy to taksówki, riksza po lewej stronie też. W tle Teatr Wielki, Kapitol jest po drugiej stronie ulicy

Skoro jesteśmy przy Kapitolu, to od razu płynnie mogę przejść do kolejnej zmiany. Nie tylko ten najbardziej charakterystyczne budynek w centrum miasta, ale też stojący obok Teatr Wielki i wiele innych budowli w historycznej części Hawany, jest w remoncie. 

Kapitol w remoncie, a za nim teatr też w remoncie

Dziewięć lat temu wyjechałam z Kuby z poczuciem, że jeśli ktoś chce na własne oczy zobaczyć to fantastyczne miasto, to musi się spieszyć, bo za parę lat zostanie z niego jedynie kupa gruzów. Teraz już nie mam takiej obawy. Być może zwykłe domy mieszkalne wciąż są w fatalnym stanie, ale przynajmniej najpiękniejsze pałace i kolonialne rezydencje powoli odzyskują dawny blask. Plaza Vieja czy Plaza de la Catedral prezentują się już naprawdę wspaniale i w żaden sposób nie ustępują podobnym placom w innych miejscach na świecie. 

barok kubański, czyli katedra w Hawanie

Co prawda tracą w ten sposób trochę tego wyjątkowego hawańskiego czaru, który wypełnia bardziej zaniedbane uliczki, ale turystyczne zachwycanie się piękną ruiną jest jednak mocno egoistyczne. 


A przecież życzymy dobrego życia sympatycznym Kubańczykom, prawda? Dlatego pięknie rzeźbione oberwane balkony, kolorowe pranie suszące się w pokojach bez dachu i wyrastające z okien drzewa wkładam do szufladki zatytułowanej „wspomnienia miejsc magicznych” i szczerze mam nadzieję, że remonty obejmą nie tylko budynki wzdłuż Malecónu oraz na głównych placach, ale i zwykłe domy mieszkalne. Zwłaszcza, że większość z nich też jest piękna i zabytkowa.


No, teraz to już chyba wszystko. Jak widać, jest nadzieja. Choć z drugiej strony, zmiany zmianami, a życie na Kubie wciąż nie należy do najłatwiejszych.  Do nieustannej indoktrynacji mieszkańcy wyspy pewnie przywykli i być może nie zauważają  już nawet wszechobecnych haseł propagandowych. Nasze miasta zalepione są szczelnie reklamami, na Królowej Karaibów nie ma ich w ogóle (potraficie sobie to wyobrazić? Żadnych reklam!). Jednak wszędzie tam, gdzie u nas widnieją podobizny gwiazd seriali, zdjęcia jajek, szamponów czy kosiarek, na Kubie wiszą plakaty z hasłami sławiącymi socjalizm, rewolucję, Che i Fidela. Nawet na wsiach czy przy autostradzie napisami ozdobione są przydrożne kamienie i płoty. Jeśli chodzi o estetykę, to właściwie nie wiem, kto ma gorzej, u nich napisy, u nas kawał surowej karkówki….

kochamy, naśladujemy, pamiętamy

Oczywiście wiem, że nie chodzi tu tylko o psucie krajobrazu. Hasła mają niestety związek z tym, co łatwo  zauważyć w sklepach i na ulicach kubańskich miast. Dla obserwatora z zewnątrz najsmutniejszym widokiem są sklepy, te w których kiedyś można było kupować jedynie w CUPach (moneda nacional). Nie dość, że starszą pustymi półkami, to jeszcze – nie wiem dlaczego – ich ściany, lady i w ogóle wszystko wkoło pomalowane jest na ogół na jakiś ciemny brązowy albo bury kolor. Od samego progu, zanim jeszcze zdąży się zauważyć ubóstwo asortymentu, człowieka ogarnia smutek. Po wejściu ze słonecznej ulicy do takiego ponurego sklepu, natychmiast robi się przykro. Przyjrzenie się towarom, nie poprawia nastroju. Ponad połowa półek zastawiona jest butelkami i pudełkami rumu, reszta jest raczej pusta. Na ladzie stoją worki z ryżem i fasolą na wagę, ale kupić je może tylko ten, kto przyniesie ze sobą torebkę. (Wiem, że u nas też tak było, doskonale pamiętam, jak babcia, posyłając mnie po kiszoną kapustę oprócz pieniędzy dawała mi foliową torebkę. Ale to jednak było dawno.)

to sklep ogólnoprzemysłowy, robienie zdjęć w sklepach spożywczych wydało mi się nadmiernym nietaktem

Znacznie lepsze wrażenie sprawiają sklepy z towarami importowanymi. Kiedyś płaciło się w nich wyłącznie CUCami (peso convertible), teraz można czym się chce, ale ceny wciąż są zabójcze. Zwiedziliśmy taki sklep. Najpierw trzeba było oddać do przechowalni wszelkie torby, nawet małe damskie torebki, a potem nie wolno było robić zdjęć (chciałam dla Was sfotografować puszkę mielonki o nazwie „Polka”, z hożą słowiańską dziewoją na etykiecie, ale niestety, w stanowczy sposób zwrócono naszą uwagę na surowy zakaz robienia zdjęć). Patrzeć na szczęście było wolno. Po pogodzeniu się z informacją, że ceny nie są w CUPach tylko w CUCach (a więc 25 razy wyższe) oglądaliśmy wszystko z rosnącym zdumieniem, a może nawet przerażeniem, kiedy przeliczyliśmy, że za pensję lekarza można kupić 2 butelki szamponu.
- To najdroższy sklep jaki w życiu widziałem – stwierdził w końcu mój kolega.
No właśnie, ceny norweskie, a zarobki raczej indyjskie. Po wizycie w takim sklepie nie można się dłużej dziwić ludziom, którzy proponują turystom zakup rumu czy cygar wyniesionych z fabryki.
Albo pani na poczcie, która sprzedała nam znaczki, pokazała kolekcję filatelistyczną, 

pani polubiła nas (być może dlatego, że mój kolega zainteresował się paletą jajek, które pani trzymała na ladzie) i przedstawiła całe filatelistyczne bogactwo Kuby

a potem półgłosem spytała:
- Macie może długopis?
Niestety chwilę wcześniej byliśmy w aptece (syrop z miodu z propolisem kosztował 1,5 CUPa, czyli ok. 24 gr) i oddaliśmy ostatni długopis pani magister.

w tej aptece kupiliśmy taki syrop:

w 100% naturalny, u nas pewnie eko-miłośnicy kupowaliby takie za ciężkie pieniądze, na Kubie to nie produkt BIO, tylko sposób na radzenie sobie z brakiem lekarstw

Jadąc na Kubę pamiętajcie, żeby wziąć dużo długopisów. Bo nie tylko na poczcie czy w aptece, ale często na ulicy ludzie podchodzą i proszą o długopis. I o mydło. U nas to wszystko kosztuje tak mało, że z łatwością można zabrać ze sobą garść długopisów i parę kostek mydła. Trzeba tylko o tym wiedzieć, my niestety nie wiedzieliśmy, ale Wy macie pod tym względem lepiej J

Wiem, wiem, znów się rozpisałam. Ciągle przypomina mi się coś nowego, co koniecznie trzeba napisać. Ale już kończę! Do następnego razu!

a to taka fotka na do widzenia :)

2 komentarze:

  1. Samochód wybieram różowy (fuksja), ten pierwszy widoczny z prawej :-)

    OdpowiedzUsuń