Kończąc wspominanie Korei, opowiem o najważniejszym - tym, co mnie do tego kraju przyciągnęło - czyli o jedzeniu.
![]() |
| ośmiornice są w Korei popularnym daniem |
Przed podróżą moje pojęcie o kuchni koreańskiej było dość niewielkie. Opierało się głównie na tym, co widziałam w filmach.
![]() |
| wielu restauratorów chwali się występami w Netfliksie Na zdjęciu widać chłodnię wewnątrz restauracji na targu jedzeniowym. Klient sam tam wchodzi i wybiera alkohol |
![]() |
| wiedziałam też o istnieniu koreańskiego grilla. Restauracje z tym typem dań poznaje się po wiszących nad stolikami wyciągach |
![]() |
| grilluje się mięso i warzywne dodatki |
![]() |
| a potem zjada zawinięte w liście sałaty. Tu mój pierwszy, mocno niedoskonały rulonik |
Z doświadczenia znałam jedynie kimchi. Wiedziałam, że to ważny element koreańskiej kultury kulinarnej, ale dopiero w Seulu przekonałam się, jak bardzo. Podejrzewam, że restauracja, która postanowiłaby nie podawać swoim klientom kimchi, dostałaby natychmiastowy urzędowy nakaz zamknięcia lokalu. Warto przy tym wspomnieć, że kimchi serwowane jest bezpłatnie, najczęściej z opcją dowolnie wielu dokładek.
![]() |
| zazwyczaj podawane są dwie miseczki - w jednej jest kimchi, a w drugiej jakieś pikle warzywne |
Podobnie wygląda sprawa z wodą. Nasi restauratorzy każą sobie słono płacić za najmniejszą nawet buteleczkę i stanowczo odmawiają podawania kranówki. Natomiast w Korei każdy zasiadający przy stoliku klient natychmiast dostaje kimchi i wodę. I pewnie nawet, gdyby wypił i wyszedł bez zamawiania żadnego dania, to też by się nic nie stało. Takie ryzyko wliczone jest w prowadzenie lokalu gastronomicznego. W Korei, bo w Polsce niestety nie.
No dobrze, ale dodatki to jednak tylko dodatki, a co z
jedzeniem zasadniczym? Gdy myślę o koreańskiej kuchni, to dochodzę przede
wszystkim do wniosku, że na równi ze smakiem ważny jest w niej wygląd potrawy,
sposób podania i procedura spożycia. Wystrój restauracji nie jest zbyt istotny
i w przeciętnym seulskiej czy busańskiej knajpie nie jest raczej pięknie. Za to
jedzenie zawsze robi wrażenie. Nawet uliczne przekąski – bardzo w Korei
popularne – wyglądają na ogół intrygująco.
![]() |
| lodowe mochi z owocowym nadzieniem |
![]() |
| bardzo popularne ciastka w kształcie rybek |
To samo dotyczy też poważniejszych dań. Na przykład powszechnie lubiany bibimbap, którego nazwa oznacza „wymieszany ryż” w momencie jedzenia wygląda jak różnokolorowa paciaja.
Ale podawany jest jako atrakcyjna wizualnie kompozycja,
którą należy zniszczyć, mieszając i ugniatając wszystko razem zanim zacznie się jeść.
![]() |
| taką zupę też należy wymieszać, a przedtem jeszcze pociąć makaron nożyczkami |
Podczas pierwszej seulskiej kolacji pani kelnerka pokazała nam, jak należy to robić. Bo nie wystarczy po prostu wszystkiego ze sobą wymieszać. Żeby bibimbap miał odpowiednią strukturę, trzeba pracować nad nim kilka ładnych minut, energicznie machając łyżką. I dopiero potem można cieszyć się smakiem bibimbapu, zagryzanego kimchi i popijanego soju, które podawane jest właściwie wszędzie i które piją wszyscy.
![]() |
| istnieje wiele odmian smakowych i procentowych soju, ale klasyczna forma ma 16% i jest leciuteńko słodkawa |
Można też skusić się na makgeoli (zwłaszcza, jeśli pada deszcz – wtedy należy tym trunkiem popijać placek ze szczypiorkiem),
które wyglądem przypomina mleko, ale jest lekko musującym winem ryżowym i smakuje dość słabo. Soju jest stanowczo lepsze.
Druga myśl dotycząca kuchni koreańskiej, która powstała w mojej głowie, brzmi tak: Jezus Maria, ile tego jest! Przed wyjazdem przeczytałam gdzieś, że w Korei znanych jest 600 różnych potraw. I mam wrażenie, że widziałam większość z nich. Właściwie bez przerwy miałam gdzieś w zasięgu wzroku coś, co wyglądało interesująco i co miałam ochotę spróbować.
Niestety, choć jestem w tej kwestii mocną zawodniczką, nie dałam rady zjeść wszystkiego, na co miałam ochotę. Zwłaszcza oferta uliczna mnie pokonała.
Bo nie dość, że był gigantyczny wybór, to jeszcze zazwyczaj porcje podawano ogromne i trudno było zjeść kilka dań, jedno po drugim. Raz, gdy toczyłam wewnętrzną walkę w sprawie pieczonych nasion miłorzębu (bardzo chciałam spróbować, ale wiedziałam, że nie dam rady zjeść ćwierć kilo),
pani sprzedawczyni ulitowała się i dała mi po prostu jeden orzeszek. Wspaniała kobieta!
Ale takie przypadki rzadko się zdarzały i na ogół trzeba było stawić czoła wielkiej porcji. A potem żałosnym wzrokiem patrzeć na kolejne cudeńka.
Pocieszałam się tylko myślą, że jeszcze tu wrócę. Mam nadzieję, że uda się i to nie w bardzo odległej przyszłości. Czego i Wam życzę.
![]() |
| okazało się też, że jedzenie koreańskie wcale nie jest takie ostre, czasem można było dodać do potrawy takiego sosu, ale to, co podawano w wersji podstawowej było zwykle łagodne |
Smacznego!
![]() |
| uczta z widokiem na Koreę |

























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz