środa, 5 listopada 2025

Korea Południowa - Strefa Zdemilitaryzowana

Kraj znany dziś jako Korea Południowa istnieje od końca II wojny światowej. Wcześniej ziemie koreańskie były kilkadziesiąt lat pod japońską okupacją. A jeszcze wcześniej przez kilkaset lat istniało tu Królestwo Joseon. Obejmowało ono tereny obydwu dzisiejszych Korei.

pałac z czasów Królestwa Joseon

Dopiero w 1945 roku, po kapitulacji Japonii, kraj został podzielony na dwie części – sowiecką i amerykańską. Światowe mocarstwa objęły Koree swoimi wpływami, ale nie były w stanie zapewnić pokoju. W 1950 roku rozpoczęła się wojna – nie wiem, czy można nazwać ją domową, po dwóch stronach barykady stali przedstawiciele tego samego narodu, ale innych krajów.

Wojna teoretycznie trwa do dziś, jednak w 1953 roku podpisano rozejm. I wtedy właśnie powstała DMZ, czyli strefa zdemilitaryzowana. 


Ciągnie się ona dwukilometrowym pasem po obu stronach granicy ustanowionej na 38 równoleżniku. Jak podaje Wikipedia w tej teoretycznie zdemilitaryzowanej strefie znajduje się największe na świecie pole minowe


 oraz zaraz za wąskim pasem ziemi „najbardziej zmilitaryzowana przestrzeń we współczesnym świecie, w której zgromadzono milionowe armie wyposażone w najnowocześniejsze środki rażenia, w tym broń nuklearną, biologiczną i chemiczną”.

Jednocześnie jest to jedna z głównych atrakcji turystycznych Seulu (do granicy z Koreą Północną jest ze stolicy około 50 km.). Codziennie do strefy przyjeżdżają dziesiątki autokarów z mieszkańcami zachodniego świata, którzy chcą z bezpiecznej odległości rzucić okiem na owianą złą sławą ziemię dręczoną przez tyrana.

Pojechałam tam i ja. Nie spodziewajcie się jednak foto-relacji. Powody są dwa – po pierwsze, jak powiedziała przewodniczka naszej grupy (tak, zagryzłam zęby i na kilka godzin stałam się członkinią grupy turystycznej!) 

udrękę turystyki grupowej łagodził mi niezwykle wykwintny autobus

światełka zmieniały się co kilka sekund, oprócz niebieskiego i zielonego,
było też białe i czerwone

zdjęcia można robić wszędzie za wyjątkiem trzech miejsc: przejścia granicznego, jedynej w strefie zamieszkanej wioski (jej mieszkańcy nie płacą podatków i nie muszą służyć w wojsku, ale za to codziennie wieczorem żołnierze sprawdzają liczbę domowników) oraz obserwatorium, czyli budynku, z którego, zupełnie jak w kinie, ogląda się Koreę Północną. Poza tym, nie ma żadnych zakazów. Tylko, że poza tym, zostają jedynie pomniki, bary i sklepy dla turystów. Wszystko, co ciekawe znajduje się w tych trzech miejscach. Po drugie zaś – w dniu mojej wycieczki najpierw padał deszcz, a potem była taka mgła, że przez ogromne okna obserwatorium widać było jedynie białe mleko. A Koreę Północną obejrzałam na ekranie ustawionego obok monitora. 

tego wszystkiego nie widziałam

Prawdziwie oczami zobaczyłam tylko zamknięte przejście graniczne. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat otwarto jej jeden raz – podczas zimowej olimpiady w Pjongczangu – żeby przepuścić zawodników z Północy. Było to w okresie ocieplenia stosunków między dwoma Koreami. Ludzie zaczynali bardziej niż nieśmiało marzyć o zjednoczeniu, a sportowcy z obu stron wystąpili pod wspólną flagą. Niestety czas ten minął, zdaje się bezpowrotnie i dziś sytuacja jest bardzo zła.

Korańczycy z Południa wciąż myślą o zjednoczeniu. Ci z Północy pewnie jeszcze bardziej, 
niestety ich przywódca ma inne plany

Gdy słucha się opowieści o ściganiu się dwóch krajów w postawieniu jak najwyższego masztu na flagę, czy o znajdującej się po stronie północnej fikcyjnej wiosce, to wszystko brzmi dość zabawnie. Jednak w rzeczywistości sprawa jest naprawdę tragiczna. Porozdzielane podczas wojny rodziny, nie mogą ani się odwiedzić, ani zadzwonić, ani napisać listu. 

swoje życzenia i prośby do losu zapisują na wstążkach, które umieszczają jak najbliżej
granicy

Po południowej stronie zbudowano specjalne miejsce – pomnik z ołtarzem – gdzie podczas święta poświęconego duchom przodków (to święto, które zamknęło mi wszystkie poczty i wiele innych miejsc) spotykają się południowi Koreańczycy pochodzący z Północy. Przyjeżdżają w miejsce najbliższe geograficznie ziemi swoich rodziców i dziadków i tam oddają należną im cześć.


Niedaleko tego ołtarza znajduje się też pomnik upamiętniający inną tragiczną historię, która wciąż żywo dotyka Koreańczyków. Otóż przed i podczas II wojny światowej Japończycy zmuszali koreańskie kobiety do świadczenia ich żołnierzom usług seksualnych. Było tych kobiet być może nawet 200 tysięcy. Nazywano je „pocieszycielkami”, a dziś uważa się proceder zmuszania ich do prostytucji za jedną ze zbrodni wojennych Japonii. Koreańczycy wciąż czekają na odpowiednie przeprosiny i zadośćuczynienie ze strony japońskiego rządu. 


W ogóle podobno stosunki między Koreą a Japonią nie są najlepsze. Ale patrząc na licznych japońskich turystów i wszechobecne napisy w hiraganie, napięcie jest na poziomie wyżyn politycznych, natomiast zwykli ludzie nie mają nic przeciwko sobie.

Bo, jak powiedział nam pewien pan w autobusie w Gyeongju, Koreańczycy to mili i uprzejmi ludzie. I pewnie dlatego mam ochotę wrócić do Korei, choć do DMZ pewnie już nie pojadę…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz