Kuchnia libańska uchodzi za najlepszą na Bliskim Wschodzie. A że ogólnie w tamtym regionie jada się smacznie, więc sami rozumiecie, że moje oczekiwania były wysokie. Miałam nadzieję, nie tylko zjeść dobry hummus
![]() |
ten sterczący namiot to rodzaj pieczywa. Nie wiem, jak się nazywa, bo pita to raczej nie jest |
ale też poznać coś mniej u nas popularnego i odkryć nowe smaki.
W Bejrucie musiałam się nieźle nachodzić, żeby znaleźć odpowiednią restaurację. W końcu jednak trafiłam i z dużą przyjemnością spróbowałam pieczonego kalafiora w sosie tahini
i kibbeh labnyie, czyli kulek z mięsa (tak sprasowanego, że trudno było w nim rozpoznać mięso) w sosie jogurtowo-ryżowym z posypką z pestek granatu i upieczonych na chrupko kawałeczków pity.
W ogóle przez cały pobyt w Libanie jadałam same przystawki, bo są one takie dobre i tak przyjemnie wypełniają głodnego człowieka, że nic więcej nie potrzeba.
Tak więc w Bejrucie zjadłam jeszcze buraczki z keszekiem. To
taka pasta robiona z suszonego jogurtu, podobną miałam okazję próbować kiedyś w
Iranie.
![]() |
keszek z lewej, z prawej baba ganusz, czyli pasta z bakłażanów |
Suszenie jest też elementem przygotowywania szankliszu, czyli sera, suszonego właśnie. Zamówiłam go w miłej restauracyjce w starożytnym mieście Byblos. Panią kelnerkę nieco zmieszał mój pomysł i zaczęła dopytywać, czy ja wiem, co to jest i czy na pewno to chcę. Oczywiście, nie wiedziałam, ale przecież właśnie dlatego poprosiłam o to danie, żeby się dowiedzieć. Powiedziałam więc, że na pewno chcę. I jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja. Szankilsz z dodatkiem drobno pokrojonych pomidorów, cebulki i natki był absolutnie przepyszny.
Dobre były też potrawy niesuszone. W Trypolisie, za radą właściciela hostelu, poszłam do sieciówki „Nasz dom”, która, jak się można spodziewać, serwuje typowe libańskie dania. Zjadłam tam bardzo dobry szpinak z fasolą, sałatkę z dużą ilością zielonych listków
i pieczone ziemniaczki z kolendrą.
Tak się objadłam, że na deser nie starczyło już miejsca. Popatrzyłam więc tylko na rozmaite bardzo słodkie ciasteczka.
Krótki (zbyt krótki) kontakt z kuchnią libańską pozwolił mi stwierdzić, że zasłużenie cieszy się dobrą opinia. Jedzenie w kraju cedrów to prawdziwa przyjemność. Gorzej się robi, gdy przychodzi do płacenia. Projektowanie nowych nominałów najwyraźniej nie nadąża za galopującą inflacją i koszt kolacji dla 2 osób w formie banknotowej wyglądał tak:
Ale i tak było super. A po powrocie kupiłam książkę kucharską Polko-Libanki i teraz w domu staram się stworzyć libańskie smaki. Czasem wychodzi naprawdę nieźle, też sobie popróbujcie!
PS nie przywiązujcie się stuprocentowo do nazw, które podałam. Przekładanie arabskich słów na angielski, a potem jeszcze na polski, powoduje wiele zniekształceń. Więc jeśli chcecie odszukać coś w Internecie czy w menu arabskiej restauracji, z danej nazwy weźcie tylko spółgłoski. A występujące pomiedzy nimi samogłoski mieszajcie na różne sposoby :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz