czwartek, 2 listopada 2023

Obiady czwartkowe

 Kuchnia libańska uchodzi za najlepszą na Bliskim Wschodzie. A że ogólnie w tamtym regionie jada się smacznie, więc sami rozumiecie, że moje oczekiwania były wysokie. Miałam nadzieję, nie tylko zjeść dobry hummus 

ten sterczący namiot to rodzaj pieczywa.
Nie wiem, jak się nazywa, bo pita to raczej nie jest

i falafel,


 ale też poznać coś mniej u nas popularnego i odkryć nowe smaki.

W Bejrucie musiałam się nieźle nachodzić, żeby znaleźć odpowiednią restaurację. W końcu jednak trafiłam i z dużą przyjemnością spróbowałam pieczonego kalafiora w sosie tahini 


i kibbeh labnyie, czyli kulek z mięsa (tak sprasowanego, że trudno było w nim rozpoznać mięso) w sosie jogurtowo-ryżowym z posypką z pestek granatu i upieczonych na chrupko kawałeczków pity.


W ogóle przez cały pobyt w Libanie jadałam same przystawki, bo są one takie dobre i tak przyjemnie wypełniają głodnego człowieka, że nic więcej nie potrzeba.

Tak więc w Bejrucie zjadłam jeszcze buraczki z keszekiem. To taka pasta robiona z suszonego jogurtu, podobną miałam okazję próbować kiedyś w Iranie.

keszek z lewej, z prawej baba ganusz, czyli pasta z bakłażanów

Suszenie jest też elementem przygotowywania szankliszu, czyli sera, suszonego właśnie. Zamówiłam go w miłej restauracyjce w starożytnym mieście Byblos. Panią kelnerkę nieco zmieszał mój pomysł i zaczęła dopytywać, czy ja wiem, co to jest i czy na pewno to chcę. Oczywiście, nie wiedziałam, ale przecież właśnie dlatego poprosiłam o to danie, żeby się dowiedzieć. Powiedziałam więc, że na pewno chcę. I jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja. Szankilsz z dodatkiem drobno pokrojonych pomidorów, cebulki i natki był absolutnie przepyszny.


Dobre były też potrawy niesuszone. W Trypolisie, za radą właściciela hostelu, poszłam do sieciówki „Nasz dom”, która, jak się można spodziewać, serwuje typowe libańskie dania. Zjadłam tam bardzo dobry szpinak z fasolą, sałatkę z dużą ilością zielonych listków


 i pieczone ziemniaczki z kolendrą.


Tak się objadłam, że na deser nie starczyło już miejsca. Popatrzyłam więc tylko na rozmaite bardzo słodkie ciasteczka.


Krótki (zbyt krótki) kontakt z kuchnią libańską pozwolił mi stwierdzić, że zasłużenie cieszy się dobrą opinia. Jedzenie w kraju cedrów to prawdziwa przyjemność. Gorzej się robi, gdy przychodzi do płacenia. Projektowanie nowych nominałów najwyraźniej nie nadąża za galopującą inflacją i koszt kolacji dla 2 osób w formie banknotowej wyglądał tak:


Ale i tak było super. A po powrocie kupiłam książkę kucharską Polko-Libanki i teraz w domu staram się stworzyć libańskie smaki. Czasem wychodzi naprawdę nieźle, też sobie popróbujcie!


PS nie przywiązujcie się stuprocentowo do nazw, które podałam. Przekładanie arabskich słów na angielski, a potem jeszcze na polski, powoduje wiele zniekształceń. Więc jeśli chcecie odszukać coś w Internecie czy w menu arabskiej restauracji, z danej nazwy weźcie tylko spółgłoski. A występujące pomiedzy nimi samogłoski mieszajcie na różne sposoby :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz