Ostatni czas nie sprzyjał zabawie w gotowanie i pisanie o tym. Od miesiąca w projekcie KrajKuchnia nic się nie wydarzyło, bo ani czasu, ani nastroju nie było ku temu. Ponieważ jednak nie zanosi się na szybką poprawę sytuacji, trzeba próbować jakoś upchnąć zwykłe sprawy między to wszystko, co teraz zabiera cały czas, energię i myśli.
Postanowiłam
więc jeden dzień w tygodniu poświęcić na odpoczynek i zajmowanie się tym, co dawało
mi radość jeszcze miesiąc temu. Wracam zatem do KrajKuchni z opisem dania, którym
tuż przed wojną ugościłam A.
Potrawa pochodzi z Malezji, kraju z niezwykle bogatą i ciekawą kuchnią. Przez 2 tygodnie mojego tam pobytu, codziennie spotykałam kulinarne ciekawostki.
Malezyjczycy lubią kolorowe jedzenie |
W większości nie tylko
dziwne, ale też smaczne. Pewnie ktoś, kto nie lubi próbować nowości, chodziłby
w Malezji wiecznie głodny, ale ja byłam wielce zadowolona i mam same dobre wspomnienia.
malezyjski podwieczorek |
Dlaczego zatem
na reprezentanta kuchni malezyjskiej wybrałam dość typowe danie? Hm… w sumie
to nie wiem. Od tego momentu minęło kilka tygodni, w czasie których tyle się działo, że
nie pamiętam, co myślałam, decydując się na zrobienie mee goreng.
Pewne jest,
że danie zrobiłam, sfotografowałam i zjadłam w towarzystwie A.
Ale po kolei. Najpierw składniki, czyli makaron, ziemniak, krewetki, tofu, czosnek, jajko i cytryna
Sos chili
należy wymieszać z niewielką ilością oleju i wody, a następnie podgrzewać, aż składniki
się znów rozwarstwią.
Czekając, aż
to się stanie można zająć się robieniem sosu. W tym celu trzeba wymieszać w
miseczce sos sojowy, kecap manis, ketchup i cukier.
Gdy te wstępne czynności mamy za sobą, możemy przystąpić do działań najważniejszych. A zatem, smażymy na oleju pokrojone w kostkę tofu z krewetkami, ziemniakami, sosem chili i czosnkiem.
A oddzielnie gotujemy makaron.
robienie zdjęcia garnkowi z parującą wodą nie jest łatwe |
Gdy mieszanka na patelni jest
już odpowiednio podsmażona, dodajemy do niej makaron i sos z miseczki.
Następnie odsuwamy
wszystko na jedną stronę patelni, a na drugiej smażymy jajecznicę.
Na koniec łączymy
obie strony i doprawiamy danie, skrapiając je sokiem z cytryny.
Podajemy udekorowane
listkami kapusty pekińskiej albo sałaty lodowej.
Z tego co
pamiętam, danie było smaczne, choć nie dostarczało ekstremalnych doznań.
Następnym razem
opowiem Wam o gotowaniu po malijsku. Zapraszam!
w Malezji udało mi się zobaczyć orangutany, które od tego czasu są moimi prawie najulubieńszymi zwierzętami (zaraz po wyrakach filipińskich, które trudno przebić) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz