niedziela, 19 stycznia 2020

Filipińska wyspa Bohol


Na wyspę Bohol leci się z Manili godzinę. Tylko tyle, żeby z przeraźliwie chaotycznego, głośnego i nieprzyjaznego miasta dostać się w miejsce zielone i spokojne.


 Są tu co prawda miasta, ale wystarczy wybrać to nie największe, by poczuć dużą ulgę. Loboc jest takim właśnie miejscem – ma plazę, czyli główny plac z wielką szopką i świątecznymi iluminacjami, 


ma kościół, w którym nabożeństwa odprawiane są rano, wieczór i w południe


 i ma nawet karaoke, a jednak tchnie spokojem. 

dom przy jednej z bocznych uliczek

Z okna hotelowego pokoju widać przede wszystkim pola ryżowe i bujną, bardzo bujną zieleń. Pod koniec grudnia to prawdziwa radość, którą nie sposób się znudzić.


 A przecież to dopiero zapowiedź atrakcji Boholu. Miałam zamiar pisać o nich po kolei, ale się nie da. Jest coś, co muszę Wam pokazać natychmiast, teraz zaraz, jak najszybciej. Wyraki filipińskie to istoty, które zawładnęły mną kompletnie. W życiu nie widziałam tak wzruszających zwierząt, daję uroczyste słowo honoru!

no sami powiedzcie!

To, że jest ich bardzo niewiele i że prawdopodobnie dzisiejsza młodzież nie będzie mogła pokazać ich swoim dzieciom, być może potęguje wrażenie. Ale wydaje mi się, że nawet gdyby w boholskim rezerwacie było ich nie sto a sto tysięcy, to i tak miałabym łzy w oczach, patrząc na te długie wąziutkie paluszki zaciskające się kurczowo wkoło cienkiej gałązki i w oczy zajmujące połowę małej główki i spoglądające takim zdumionym wzrokiem.


Wyraki polują nocami, dnie zaś spędzają uczepione zawsze tej samej gałęzi. Ten ich zwyczaj pozwolił wytyczyć trasę turystyczną tak, by goście mogli oglądać osiem zwierzątek. Każde pilnowane jest przez osobistego ochroniarza. A właściwie ochroniarkę. Tak, właśnie tak – osiem wyraków, każdy wielkości pięści i osiem kobiet siedzących tuż obok z dużymi liśćmi na podorędziu. To wyrakowe parasole na wypadek deszczu.

zdjęcie z serii: znajdź wyraka

Nie wiem na sto procent, dlaczego podjęto aż takie środki ostrożności, ale myślę tak: wyrak jest malutki i nieruchawy, złapać go i wsadzić do kieszeni, żadna sztuka. A ostatnio niestety nastała moda na trzymanie tych ssaków naczelnych w domach w charakterze maskotki. Która męczy się i cierpi. Ale tak pociesznie wytrzeszcza oczy i macha długimi paluszkami, gdy się go szturchnie. No istne kino po prostu. Widzieliście na Facebooku filmik o łaskotaniu wyraka? Ja niestety tak, ale mam nadzieję, że więcej nie zobaczę. I że nieliczne żyjące jeszcze na Boholu wyraki uda się ochronić. Bardzo mam nadzieję!


No dobrze, ale możliwość zobaczenia wyraków w ich naturalnym środowisku to tylko jedna z atrakcji wyspy, która słynie przede wszystkim z Czekoladowych Wzgórz. 


Jest ich ponad 1,5 tysiąca. Wystają z ziemi niczym babki z piasku pokryte zieloną tkaniną, która w porze suchej brązowieje i sprawia, że górki wyglądają jak czekoladki w bombonierce. Stąd też ich nazwa.
Na przełomie grudnia i stycznia można co najwyżej uznać, że są zrobione z czekolady o smaku zielonej herbaty (bardzo popularnej na przykład w Japonii), ale i tak miło jest popatrzeć na ciągnące się po horyzont zielone stożki.


Na ich oglądanie wybrałam się 1 stycznia, czyli w dzień, kiedy kierowcy autobusów odsypiają Sylwestra, więc trzeba było jechać trójkołówką. Ten najpopularniejszy na Filipinach środek transportu nie był projektowany z myślą o Europejczykach, ale chcieć to móc.


 A skoro w dzień Nowego Roku udało nam się upchnąć w trójkę w takim pojeździe oraz zgubić japonkę, a potem znaleźć ją na szosie 20 km od miejsca, w którym odkryliśmy stratę i to w stanie zdatnym do użycia, to znaczy, że przed nami co prawda rok pełen wyzwań, ale damy radę! Czego i Wam życzę!
A wracając do Boholu – wyraki i Czekoladowe Wzgórza to nie wszystko, co jest tam warte podziwiania. Przez środek wyspy wije się niezwykle malownicza rzeka, którą można oglądać, płynąc zwykłą łódką,


 łodzią restauracją, 

bilet upoważnia do godzinnego rejsu, podczas którego można korzystać ze szwedzkiego stołu

deską z wiosłem lub lecąc nad wodą na linie. 
Oczywiście nie przetestowałam wszystkich tych sposobów, ale jestem przekonana, że rzeka z każdej perspektywy wygląda wspaniale.


 Szmaragdowa woda, pochylone nad nią łagodnie palmy, spokój, cisza.

są nawet wodospady, czy może raczej wodospadki

Kto chciałby zakosztować więcej emocji, może przejść się po bambusowym moście. Buja się naprawdę zacnie!



A na ukołysanie pobudzonych zmysłów, można się wybrać do Panglao i po prostu wykąpać w cieplutkim morzu


 albo wypić drinka z widokiem na egzotyczną plażę.


Jak się pewnie domyślacie, nie odwiedziłam wszystkich 800 zamieszkanych wysp Filipin, ale myślę, że nie będzie nadużyciem, gdy napiszę – jedźcie na Bohol, naprawdę warto!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz