niedziela, 28 listopada 2021

Benin. Święta góra koło Dassy

 Żeby dotrzeć do świętej góry, najpierw trzeba iść wśród pól bawełny. 


Potem ścieżka wchodzi w zagajnik miętowy z krzakami wyższymi od przeciętnego człowieka. Pachnie tam cudnie, więc maszeruje się bardzo przyjemnie. 


Po jakimś czasie mięta ustępuje maniokowi, 


aż w końcu wkracza się w las prosa. Według Wikipedii, źdźbła tego zboża mają do 150 cm wysokości, ale najwyraźniej Afryka i w tej kwestii wymyka się wszelkim ograniczeniom. Proso u stóp świętej góry osiąga stanowczo powyżej 3 metrów i daje człowiekowi zupełnie wyjątkową możliwość wcielenia się w skrzata przedzierającego się przez morze traw.

proso nade mną


Po wyjściu z prosa trafia się na platformę skalną, na której można chwilę odpocząć w towarzystwie pięknego baobabu. 


Przed wyruszeniem w dalszą drogę dobrze jest posilić się miąższem baobabowego owocu. To doda sił na pokonanie najtrudniejszego odcinka drogi. 


Wspinaczka, która nas czeka nie jest szczególnie trudna, ale w ponad trzydziestostopniowym upale każda forma ruchu staje się wyzwaniem, więc wspomaganie nie zawadzi.


Na szczyt idzie się czasem w słońcu, czasem w cieniu, trochę po kamieniach, a trochę po ziemi. Aż w końcu dociera się do trzech długich garbów, które malowniczo kierują się w dal. 



Idąc jednym z nich, po chwili odnajduje się pierwsze oczko wodne. Jest niewielkie i całkowicie zarośnięte. 


Kilkanaście metrów dalej jest następne, nieco większe. Kwitnące pnącza łączą je z kolejnym, malutkim stawikiem. 



Człowiek, który po raz pierwszy odwiedza świętą górę, nie jest w stanie powstrzymać w tym momencie okrzyków zdumienia. No bo pomyślcie – Afryka, upał, maniok i baobaby, a tu nagle na szczycie góry staw z nenufarami. I tylko patrzeć Józefa Toliboskiego i Barbary Niechcicowej. 


Żeby wyrwać się z niezdrowych majaków, można spróbować popatrzeć w inną stronę. I z „Nocy i dni” przenieść się wprost na rajskie pastwiska. Bo jak okiem sięgnąć wszędzie dokoła rozciąga się zieloność. 


Podobno gdzieś pośród tych liści ukryte są ludzkie chaty, ale mnie nie udało się ich wypatrzeć. Nie zobaczyłam ani jednego człowieka i ani jednego przejawu jego działalności. Wszędzie tylko nieprzyzwoicie (ostatecznie mamy listopad) zielona roślinność urozmaicana małymi stadkami białych krów. I choć święta góra zyskała swój status raczej dzięki wodzie pozwalającej przeżyć ludziom szukającym na szczycie schronienia, to myślę, że widok dodaje temu miejscu świętości. Tak właśnie powinna wyglądać ziemia obiecana, którą Bóg pokazał Mojżeszowi ze szczytu góry Nebo.





Powrót do nieco bardziej ziemskich tematów możliwy jest, gdy po przejściu kilku metrów, popatrzy się w przeciwnym kierunku. Wtedy też jest pięknie, ale tu widać już ingerencję człowieka – zieloność przecina wąska wstążka czerwonej drogi. 



Aż by się chciało iść nią i iść… Najpierw jednak trzeba zejść ze szczytu, co wcale nie jest takie proste, bo stromą kamienistą ścieżkę pokonuje się łatwiej do góry niż w dół.


Nagrodą za udane zejście może być spotkanie z orzeszkami ziemnymi – takie wyrwane prosto z ziemi smakują zupełnie inaczej niż te kupione w puszce w Żabce czy innej Biedronce. 

orzeszki rosnące

orzeszki wyrwane z ziemi

świeże orzeszki przypominają w smaku młody groszek

W drodze do samochodu jeszcze tylko spotkanie z przydrożną kapliczką,


 a potem już tylko chłodna cola i powrót do ludzkiego świata.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz