niedziela, 10 października 2021

KrajKuchnia - Liechtenstein

 Liechtenstein to państwo europejskie, ale równie dobrze mogłoby być afrykańskie czy azjatyckie – wiedza o nim jest praktycznie zerowa. Nie sprawdzałam tego, ale mogę się założyć, że większość z nas nie jest nawet w stanie podać nazwy stolicy tego kraju. Nie ma się co dziwić, bo Vaduz (czyli właśnie stolica) to bardziej miasteczko niż w miasto. W Polsce podobna liczba ludzi mieszka w Czempinie, a taki na przykład Czersk jest dwa razy bogatszy w mieszkańców.


Moja wiedza o Liechtensteinie jest także bardzo mizerna. Nigdy nawet nie słyszałam, by ktoś opowiadał o pobycie w tym kraju (choć zakładam, że niektórzy mogli tamtędy przejeżdżać w drodze do bardziej popularnych europejskich miejsc). Dlatego wpisałam w wyszukiwarkę hasło „atrakcje Liechtensteinu”. Dowiedziałam się w ten sposób, że są tam piękne trasy trekkingowe i stoki narciarskie. Oraz że jest to jedno z dwóch obecnie istniejących na świecie państw podwójnie śródlądowych (drugie to Uzbekistan). Oznacza to, że Liechtenstein nie tylko nie ma dostępu do morza, ale też nie graniczy z żadnym krajem mającym taki dostęp. Wydało mi się to tak bardzo smutne, że zrezygnowałam z dalszego czytania i zabrałam się za coś bardziej pozytywnego, czyli gotowanie.

Po kraju wciśniętym pomiędzy Austrię a Szwajcarię nie spodziewałam się kulinarnych ekstrawagancji. Spokojnie zatem zaakceptowałam danie o romantycznej nazwie käsknöpfle.


Do jego przyrządzenia potrzebne jest niewiele: mąka, jajka, żółty ser i cebula. Najpierw należy roztrzepać jajka i wymieszać je z mąką oraz szczyptą soli. 


Następnie dolewa się stopniowo wody, cały czas mieszając, tak żeby ciasto nabrało konsystencji gęstej śmietany. Ważne jest, żeby nie było za gęste, bo musi potem być w stanie przepływać przez dziurki łyżki cedzakowej. Ale o tym za chwilę, na razie ciasto powinno z kwadrans poodpoczywać. W tym czasie można się zająć serem i cebulą. Najpierw trzeba pokroić cebulę i wrzucić ją na patelnię, 



a potem, gdy ona będzie się powoli karmelizować, należy chwycić tarkę i rozprawić się z serem. 


Teraz można wrócić do ciasta. Żeby przerobić je na kluski, trzeba zagotować wodę w garnku. Następnie bierze się łyżkę cedzakową i przez dziurki wlewa do wrzątku ciasto. Tu następuje sprawdzian gęstości – ciasto musi przepływać i skapywać z łyżki grubymi kroplami. 


Jeśli tak nie jest, należy dolać wody lub dosypać mąki. Moje ciasto miało odpowiednią gęstość, ale okazało się, że mam go za dużo i w garnku robi się ciasno, a spadające krople zamiast pływać pojedynczo, zbijają się w bryłki. W normalnej sytuacji wyławiałabym ugotowane kluski i dopiero wtedy dorzucała kolejne porcje ciasta, ale łyżkę cedzakową miałam już zajętą! Zmuszona więc byłam do wykonania kilku sztuk ekwilibrystycznych i jakoś opanowałam sytuację, choć efekt końcowy nie był w pełni satysfakcjonujący.

Ale i tak byłam zadowolona, bo udało mi się jednocześnie pilnować cebuli, która wciąż się smażyła i nawet zrobić zdjęcie.

Po wyłowieniu klusek z garnka trzeba je jeszcze szybko wymieszać z serem (prędkość jest ważna, bo jeśli kluski przestygną, to ser się w nich nie rozpuści).

A potem można już jeść. To znaczy najpierw wierzch dania trzeba przystroić skarmelizowaną cebulą. I już.


Jak oceniam to danie? Lubię wszelakie kluski, więc i te zjadłam bez przykrości. Ser się ciągnął, cebula dodawała smaku i ogólnie było w porządku, choć bez szczególnego zachwytu.

Raczej nie będę tej potrawy robić ponownie. A Wam, jeśli chcielibyście spróbować, radzę wziąć dużo cebuli – ja miałam jej za mało, a te fragmenty z cebulą były zdecydowanie smaczniejsze.

No! W ten sposób dotarliśmy do ważnej chwili w projekcie KrajKuchni. Za nami danie nr 99 i następnym razem będzie świąteczne gotowanie setnej potrawy. Zapraszam na przysmak rodem z Litwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz