Stolica – Maseru, urzędowy język – sotho, dewiza kraju – Pokój, Deszcz, Dobrobyt. Czy już wiecie, o jakim państwie będę dziś pisać? Nie? A czy też wraz z postępem projektu KrajKuchnia zdajecie sobie sprawę z tego, jak mizerną mamy wiedzę o świecie? Smuci mnie to i chciałabym zaraz natychmiast dokądś pojechać, żeby zobaczyć, poznać dowiedzieć się. Na przykład tego, jak żyje się ludziom w Lesotho – małym kraju otoczonym całkowicie przez RPA.
To absolutnie wyjątkowe miejsce. Teoretycznie na świecie istnieją inne takie kraje – Watykan i San Marino, ale umówmy się – nie są to prawdziwe państwa. Natomiast Lesotho i owszem. Warto więc czegoś się o nim dowiedzieć.
Zacząć można od sotyjskiej kuchni. (Uwaga lingwistyczna: nazwa
Lesotho oznacza kraj ludu Sotho, dlatego przymiotniki oraz nazwy mieszkańców
można tworzyć na dwa sposoby – sotyjski albo lesotyjski, Sotyjczyk, Sotyjka lub
Lesotyjczyk, Lesotyjka).
Ma oczywiście cechy kuchni afrykańskiej, ale widać w
niej wpływy brytyjskie. Może dlatego danie, które znalazłam jest dość swojskie
i składa się z: cebuli, kapusty, ziemniaków i pomidorów. Egzotycznym elementem
jest jedynie dodatek przyprawy curry.
Z curry zawsze jest problem, bo nie wiadomo, czy chodzi o żółty proszek, który można kupić u nas w każdym sklepie spożywczym, czy o pastę popularną w kuchni azjatyckiej, czy może jeszcze o coś innego. Na szczęście w przepisie na afrikaanse stoofschotel był link do instrukcji, jak samodzielnie sporządzić odpowiednią przyprawę.
Zatem gotowanie zaczęłam od wymieszania ze sobą: kardamonu, chili, goździków, ziaren kolendry, kminu, kozieradki, gałki muszkatołowej, pieprzu, maku, sezamu, szafranu, kolendry i pasty tamaryndowej.
Po tym wprawiającym w dobry nastrój wstępie przystąpiłam do działań głównych. Czyli: podsmażyłam na oleju poszatkowaną cebulę z curry,
dodałam pokrojone w kostkę ziemniaki, zalałam wodą i pogotowałam kilka minut.
Następnie dodałam kapustę i wszystko razem gotowałam kolejne dziesięć minut. Na koniec, gdy upewniłam się, że ziemniaki są miękkie, dodałam obrane i pokrojone w kostkę pomidory.
Potrzymałam garnek jeszcze chwilę na ogniu, ale krótko, żeby
pomidor nie zmienił się w paćkę.
Potem jeszcze trochę posoliłam, popieprzyłam i zjadłam 😊
To tyle o Lesotho. Gdyby okazało się, że ktoś z Was był w
tym kraju i może się z nami podzielić zdjęciami albo wspomnieniami, to będę
bardzo wdzięczna.
A tymczasem żegnam się i zapraszam na kolejny odcinek. Będzie
o kuchni Libanu, więc przeczytajcie koniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz