piątek, 9 grudnia 2016

Afrykański człowiek-instytucja

Człowiek-instytucja. W Senegalu spotkałam takich wielu. Nie wiem czy to za sprawą klimatu czy niedostatecznych środków finansowych. A może po prostu Senegalczycy uważają, że to nie mury i tabliczki informacyjne stanowią istotę instytucji. Nie wiem. Wiem tylko, że idąc rano nad ocean, widziałam mężczyznę w garniturze, który starannie wycierał z czerwonego kurzu stolik stojący tuż przy ulicy, pod wielką akacją, naprzeciwko biura UNHCR. 


to było tu, po drugiej stronie tej ulicy


 Polerował i gładził tak, że na blacie nie został nawet najmniejszy pyłek czy akacjowy listek. A dwie godziny później, wracając z plaży, widziałam tego samego pana siedzącego przy tym stoliku (w garniturze, przypominam), na którym leżały rozmaite druczki, formularze i teczki z dokumentami. Nie było najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek jest w biurze w trakcie godzin urzędowania.

A na jednym z placyków wyspy Gorée 

w tej okolicy to było

widziałam starszego mężczyznę w muzułmańskim stroju, siedzącego pośrodku meczetu stworzonego z kamieni ułożonych dookoła kilku dywaników modlitewnych, pod drzewem, na którym wisiał plakat z godzinami modlitw. Miałam wielką ochotę uwiecznić to miejsce na zdjęciu, bo widok był bardzo malowniczy, ale trochę nie wypadało, więc – jak to się często zdarza – ta fotografia istnieje tylko w mojej głowie.

na zdjęciach mam tylko meczety ze ścianami


też zresztą ciekawe...

Mniej skrupułów miałam w związku z barem śniadaniowym, który co rano pojawiał się tuż koło naszego domu. 

niedaleko stąd

Na sąsiedniej ulicy stoi pusty dom (do wynajęcia, jeśli byście chcieli to służę adresem). Cień rosnących przy nim drzew i kamienne donice stojące dokoła posesji zdają doskonale egzamin jako wyposażenie lokalu gastronomicznego. Wystarczy postawić obok stolik do przygotowywania jedzenia i biznes gotowy. Klienci siadają sobie na donicach i czekają, aż właścicielka baru przyrządzi im kanapkę. 


Ponieważ miejsce to specjalizuje się w daniach śniadaniowych, istnieje tylko w godzinach porannych, koło 10-11 pani odchodzi, a wraz z nią znika bar, pozostaje tylko dom do wynajęcia z pustymi kamiennymi donicami.

Na afrykańskiej ulicy, co chwilę odkrywa się takie małe czary-mary. A potem wraca się do domu, gdzie wszystko jest takie przewidywalne, uporządkowane oraz nudne i tęskni się do tego innego świata, w którym akacja jest biurem, piaszczysty placyk meczetem, a kamienna donica barem śniadaniowym…

stoisko z cukierkami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz