czwartek, 1 lutego 2024

Obiady czwartkowe

W Wietnamie jedzenie mnie zachwyca, w Indiach wprawia w błogostan. W pewnej restauracji w stolicy Azerbejdżanu prawie popłakałam się ze szczęścia, a jednocześnie smutku, że nie mogę spróbować wszystkiego, co było w ofercie. A w Beninie? No cóż, to klasyczny przykład tego, że kocha się nie „za coś”, a „pomimo”.

o, na przykład murale mają w Beninie świetne

Mając dostęp do gościnnie otwartej kuchni B., mam możliwość ucieczki od jedzenia zachodnioafrykańskiego. Ale też – korzystając z kontaktu z beneficjentami Edu Afryki oraz przyjaciółmi domu B. i K. – nie skreślam tutejszych dań i gdy jest okazja, jem (a przynajmniej próbuję) rozmaitych potraw popularnych w Benine.

Także wycieczki w głąb kraju są okazją do degustacji. Podczas tego pobytu pojechałam na północ, do Natitingou, które słynie z sera wangashi. Można go kupić także w Grand Popo, ale na północy jest bardziej u siebie.

Zjadłam go na dworcu autobusowym:

gdzieś tak w okolicach motocykla jest jadłodajnia, w której można kupić smażony ser na sztuki

Oraz w restauracji w Natitingou:

ser w sosie arachidowym

W tym samym lokalu 

w hotelu Le Belier jest bardzo przyjemna restauracja

spróbowałam tradycyjnej sałatki, podobnej do tej, jaką jadłam kiedyś w Dassa i jaką zrobiłam w ramach nigeryjskiego odcinka KrajKuchni. 


Różniły się nieco użytymi warzywami, ale ogólne wrażenie i sposób podania były bardzo podobne.


Jadłam tam też daikoun, czyli rybę w sosie pomidorowo-paprykowym:


A podpinając się pod gości B. i Edu Afryki, spróbowałam:

 piron – kluchę z manioku ugotowaną w rosole z czerwonym olejem palmowym (stąd kolor),


kom – kluchę z kukurydzy (mniej smaczna, bo trochę kwaskowata, jak etiopska indżera)


oraz rozmaitych sosów pomidorowo-okrutnie ostro paprykowych.

Do tego na ogół podaje się głowę albo ogon ryby, kawałek indyka lub inne mięso. Ale przyrządzane osobno. 

jajka na twardo też są częstym elementem dania

Mniej więcej tak, jak w tym punkcie gastronomicznym na dworcu autobusowym w Bohicon:


Je się to wszystko oczywiście ręką, patrząc z politowaniem na yovo (tak mówi się w Beninie na białych), które nie radzi sobie bez widelca i łyżki.

Do rzeczy, których nie spróbowałam należą ślimaki sprzedawane na dworcu w charakterze szaszłyków


 oraz przeboje menu restauracji w Natitingou: głowa kozy, perliczka w zupie i ozór wołowy.

Kupiłam za to na dworcu herbatniki i o mało nie straciłam zęba – stanowczo przed spożyciem należy je starannie namoczyć w herbacie lub mleku.

po prawej z przodu paczuszki z dwoma rodzajami herbatników, a za nimi wielkie buły

Smacznego!

i na zdrowie!


2 komentarze:

  1. "na zdrowie" przemawia do mnie najbardziej, ale już głowa ryby lub co - nie daj Boże - kozy to jakieś okropieństwo chyba? Wiem, że co kraj to obyczaj, ale....
    Dobrze, że tego nie próbowałaś!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tych głów nie próbowałam. ale pamiętam, że moja babcia zawsze z niecierpliwością czekała, żeby móc zjeść głowy wszystkich karpi podawanych podczas Wigilii :)

    OdpowiedzUsuń