Gdybym znała ten kraj jedynie z literatury, zdjęć i filmów, pewnie na hasło Wietnam pojawiałyby mi się w głowie obrazy stożkowych kapeluszy albo z zupy pho. Obydwa te skojarzenia są jak najbardziej prawidłowe – kapelusze nosi wiele osób (zwłaszcza tych, które pracują fizycznie),
a znalezienie pho nie powinno zając więcej niż trzy minuty, bez względu na porę i miejsce, w którym się znajdujecie.
Osobista wizyta posiada tę niezaprzeczalną zaletę, że pozwala do tych obiektywnych, dostępnych wszystkim skojarzeń dołożyć własne, subiektywne. I tak, dla mnie Wietnam oznacza wodę. I to nie tylko dlatego, że bez względu na to, kiedy się wybiorę, zawsze trafiam na porę deszczową.
kompleks świątynny Bai Dinh w deszczu |
Nawet bez opadów, Wietnam to według mnie kraina wody.
Prawie wszystko, co w tym kraju ciekawe, łączy się z wodą. Sajgon najbardziej podobał mi się, gdy z okna mieszkania niesłychanie gościnnej rodziny M/H patrzyłam na dostojną rzekę.
przed zaśnięciem i tuż po otwarciu oczu |
Potem pojechałam oglądać deltę Mekongu,
boczne rzeczne uliczki delty |
kąpałam się w ciepłych wodach Morza Południowochińskiego,
rybak ciągnie sieci, a w tle Lady Budda |
płynęłam po Rzece Perfumowej,
podziwiałam łódki z kolorowymi lampionami w Hoi An,
kluczyłam wśród malowniczych wzgórz zatoki Ha Long
i wpływałam w skalne tunele na rzece Ngo Dong.
pod tą skałą można przepłynąć |
Nawet ze stołecznego Hanoi, przez które, z braku czasu, właściwie tylko przebiegłam, najbardziej podobało mi się jezioro i znajdująca się na nim wyspa ze świątynią.
Soczysta, bujna wietnamska zieleń – ta rosnąca dokoła
i ta obficie dodawana do wszelkich potraw lokalnej kuchni – to też w dużej mierze zasługa wody.
Tak, stanowczo, gdy myślę o Wietnamie, widzę wodę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz