wtorek, 18 października 2022

Spacer po Brukseli

 Kiedy przerwy między kolejnymi podróżami wydają się trwać nieskończenie długo i człowiek za nic nie może się doczekać następnego wyjazdu, dobrze jest złagodzić udrękę wyczekiwania choćby krótką wycieczką. O tej porze roku bilety lotnicze są naprawdę tanie, można więc bez zbytniego obciążenia dla domowego budżetu, spędzić kilka dni w takiej na przykład Brukseli.


Co prawda pogoda w październiku bywa w Belgii różna i czasem daleko jej do złotej polskiej jesieni,


 ale za to, chroniąc się przed deszczem (a raczej deszczykiem) można zupełnie niechcący zobaczyć naprawdę interesujące rzeczy. Na przykład okazuje się, że w kościele Notre-Dame de la Chapelle mieści się nie tylko grobowiec Pietera Bruegla starszego, 


ale też najdziwniejsza ambona, jaką w życiu widziałam. 


A do tego wszędzie występują polskie akcenty.

pierwsza wersja kościoła powstała w XII wieku

Przeczekawszy opad mżawki można iść dalej. A po jakimś czasie okazuje się, że deszczowa pogoda nie musi odbierać przyjemności doświadczania miasta. I nawet ja – zagorzała wielbicielka gorąca, suszy i pustyni – z dużą przyjemnością spędziłam dłuższą chwilę w parkowym barze, gdzie wśród żółtych liści i równie żółtych lampek, spróbowałam po raz pierwszy na belgijskiej ziemi frytek z majonezem.

sławne frytki i równie sławne piwo

Park sąsiadujący z Parlamentem (belgijskim, nie mylić z europejski, który jest kawałek dalej)

zarówno przy parlamencie, jak i w okolicach innych ważnych budynków, przejścia dla pieszych są tęczowe



jest w ogóle bardzo miłym miejscem. 


Jedyne, co nieco psuje atmosferę, to wszechobecne roboty. 


W całym mieście jest ich setki a może i tysiące. Wszędzie coś jest remontowane, przebudowywane i modernizowane. Żeby dojść do kamienicy, w której wynajęłam pokój, musiałam okrążyć gigantyczny plac budowy i nadłożyć dobre 500 metrów, bo wszystkie przejścia przez ulicę były zamknięte.


To chyba największa wada Brukseli. Gdyby nie te wykopy, to byłoby całkiem miłe miasto. Co prawda pierwsze spotkanie z dzielnicą instytucji europejskich wywołało u mnie raczej dreszcz niechęci. 


To znaczy, nie mam nic przeciwko Unii Europejskiej, wręcz przeciwnie, jestem za 😊. Ale na myśl, że miałabym ubrana w garsonkę, z identyfikatorem na szyi, chodzić do tych wszystkich szklanych wieżowców, zrobiło mi się jakoś niemiło. 

próba ocieplenia wizerunku unijnych gmaszysk

Na szczęście okazało się, że nawet tuż obok Parlamentu Europejskiego można znaleźć przyjemne miejsce. 

Parlament Europejski


Park Leopolda (nie brzmi najlepiej, ale nie wiem, na cześć którego z Leopoldów nazwano ten park, mam nadzieję, że nie tego najgorszego) sąsiaduje z budynkiem parlamentu i wyobrażam sobie, że może być dla europosłów antidotum na to, czym muszą się zajmować.


miejsce poświęcone pamięci Vaclava Havla

Do parkowego kompletu dorzucić mogę jeszcze Petit Sabon, mały, ale bardzo sympatyczny ogródek z fontanną, klombami i figurkami przedstawiającymi rozmaite cechy rzemieślnicze działające w Brukseli w średniowieczu.

rzemieślnicy zwracają się twarzami ku przechodniom na ulicy
 

Park ten sąsiaduje z imponującym gotyckim kościołem Notr-Dame au Sablon. 


Są w nim piękne witraże oraz figurka Matki Boskiej w łodzi. Według legendy, kościół został zbudowany właśnie w tym miejscu za sprawą pewnej dziewczyny z Antwerpii, która przywiozła figurkę łodzią, bo tak nakazała jej Maria Panna podczas objawienia.


Zwiedzając Brukselę metodą nieuporządkowanego spaceru, można bardzo przyjemnie spędzić parę dni. Ja miałam do dyspozycji tylko dwa, więc nie udało mi się odwiedzić żadnego muzeum, choć klika jest na pewno wartych uwagi.

Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych

Muzeum Instrumentów, podobno szalenie ciekawe

Ale to nic, przecież to wcale nie musiała być moja ostatnia wizyta w stolicy Belgii, prawda?

pomnik zszedł z cokołu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz