niedziela, 15 listopada 2015

Opowiem Wam o Tel Awiwie

- Od razu widać, że jesteś turystką – orzekła D. – Żadna Izraelka nie założyłaby w listopadzie japonek. Ani nawet sandałów. Jak tylko oficjalnie zaczyna się sezon zimowy wyciągają botki i kozaki. To, że na dworze jest 25 stopni, nie ma żadnego znaczenia.
Niezrażona tym faktem (a nawet nieco zadowolona, bo wymyśliłam sobie, że turysta nie stanowi atrakcyjnego celu dla nożowników, którzy ostatnio grasują w Izraelu) udałam się w lekkim obuwiu na spacer po Tel Awiwie, który odkrywałam na nowo po prawie dziesięcioletnim niewidzeniu.



Jaki jest Tel Awiw? To trudne pytanie. Myślę, że wiele zrozumiecie, gdy popatrzycie na to zdjęcie:


Każdy kawałek tego miasta jest inny, każdy ciekawy i zupełnie niepasujący do reszty. Wedle uznania – można stwierdzić, że to wada albo przeciwnie, że zaleta, bo dla każdego coś miłego. Wielbiciele stali i szkła znajdą tu dzielnicę drapiących chmury szklanych wież, w których mieszczą się przeróżne ważne i tajne instytucje. Ci, którzy – tak jak ja – są bardziej staromodni mogą sobie spacerować pośród uroczych, starych domów i bujnej śródziemnomorskiej roślinności.




Jednak te wszystkie kwiaty, krzewy i pnącza nie rosną sobie tak po prostu. Choć w Tel Awiwie wody nie brakuje –  bardzo miłe ciepłe morze ciągnie się wzdłuż całego miasta,


 to żeby móc się cieszyć  taką zieloną trawą 

to chyba dudki, prawda? No, w każdym razie nie wróble i nie gołębie

i kolorowymi kwiatkami, do każdej roślinki trzeba podłączyć kroplówkę.


O tym, że znajduję się w kraju pustynnym przypominały mi nie tylko rurki na trawnikach, ale też siwy dym, który opanował miasto akurat w pierwszy dzień mojego pobytu. Rano było jeszcze w miarę znośnie, ale popołudniu pył i piach przywiane gdzieś z pustyni stały się naprawdę dokuczliwe – niebo poszarzało, zdjęć się praktycznie nie dało robić, bo widoczność była jak we mgle. Na ulicach pojawili się ludzie w maseczkach na twarzach i bardzo dużo szarych samochodów. Właściwie wszystkie zrobiły się szaro-bure.


Na szczęście w nocy spadł deszcz i następne dni były już takie jak powinny – słoneczne, ciepłe, zachęcające do spacerów, uprawiania sportów wodnych, 


wylegiwania się na plaży i przesiadywania w ogródkach restauracji, których w Tel Awiwie jest naprawdę mnóstwo. 


W ogóle miasto to ma rozrywkowo-wypoczynkowy charakter. Jeśli jednak ktoś chciałby czegoś więcej niż tylko miłego tracenia czasu, to Tel Awiw ma do zaproponowania kilka miejsc o znaczeniu historycznym. Chodzi o historię współczesną, bo miasto jest młode i jakiekolwiek  sprawy zaczęły się tu dziać dopiero nieco ponad sto lat temu, ale nie umniejsza to wagi wydarzeń. Można na przykład odwiedzić miejsce, w którym ogłoszono powstanie państwa Izrael oraz dom jego pierwszego premiera. Dawid Ben Gurion nie mieszkał w luksusowych warunkach, 

w żydowskim domu, żeby zachować zasady koszerności potrzebne są dwa zlewy

jedyne co w jego domu naprawdę imponuje to biblioteka zajmująca całe piętro i niektóre z pokoi na parterze. 

syn Ben Guriona skarżył się, że gdy miał się żenić, ojciec spytał go, jaką z tej uroczystej okazji chciałby dostać... książkę. A jemu potrzebna była pralka i lodówka!

No ale urodzony pod koniec XIX wieku w Płońsku, pan Ben Gurion to dziecko miejsc i czasów, w których nawet „szewc był poetą, zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem”. Dziś już tak nie ma, mieszkańcy Tel Awiwu są na wskroś nowocześni, raczej nie przesiadują w bibliotekach, a „prawdziwego” starego Żyda to w ogóle trudno spotkać. 


Synagogę też. To znaczy na pewno jest ich dużo, ale w przeciwieństwie do kościołów i meczetów budynki, w których mieszczą się żydowskie domy modlitwy, nie wyróżniają się z zewnątrz niczym szczególnym. Nie rzucają się w oczy i wychodzi na to, że nie mam na zdjęciu żadnego. Pokażę Wam więc kościoły. W południowej części miasta, w starej Jaffie  jest ich kilka, należących do różnych odłamów chrześcijaństwa. 

kościół greckokatolicki

W jednym z nich, katolickim kościele św. Piotra


 jest nawet obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. 


A kim są wierni? Do tego akurat kościoła przychodzą chyba głównie Arabowie (i Polacy, jedna niedzielna msza odprawiana jest po arabsku, druga po polsku), natomiast w kościele św. Antoniego -  do którego trafiłam na niedzielną mszę – nie tylko wierni, ale też ksiądz i ministrant byli z Filipin.

chór kościelny też filipiński


Rety, koniec! Myślałam, że uda mi się upchnąć cały Tel Awiw w jeden wpis, bo przecież to żadne ważne miasto. Przy takiej na przykład Jerozolimie, gdzie z każdym kamieniem wiążą się najważniejsze momenty z  historii świata, Tel Awiw jest pyłkiem zupełnym. A jednak chciałabym napisać o nim jeszcze parę zdań. Pozwolicie więc, że dokończę jutro (albo pojutrze).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz