Z dzisiejszym państwem mam kłopot lingwistyczny. Gdybym sama układała kolejność krajów, których potrawy przyrządzam, już dawno mielibyśmy Birmę zaliczoną (miałaby numer 22, między Białorusią a Boliwią). Ale że posiłkuję się listą z Wikipedii, dopiero teraz, jako 115., pojawia się Mjanma.
Nazwa ta nie tylko brzmi dziwnie i kiepsko się zmienia w przymiotniki, określenia mieszkańców itp., ale też jest nieco niepewna politycznie. Nasz kraj niby uznał Mjanmę i od 2012 roku tak się powinno to państwo nazywać, ale Birma jest także dopuszczalna, zwłaszcza w tekstach nieformalnych.
I prawie wszyscy tej nazwy używają, bo sami pomyślcie – jak mówić na przykład o tamtejszym jedzeniu, że już o mieszkańcach Mjanmy nie wspomnę. Zatem – choć jesteśmy w trakcie realizacji państw na literę M – będę tu pisać o Birmie, Birmańczykach i birmańskim jedzeniu. Które, jak pamiętam, jest dobre i dziwne.
zupełnie nie pamiętam, co to było, ale wiem, gdzie to jadłam |
Niestety miałam okazję próbować go bardzo dawno, w czasach przed powstaniem Wypraw Zagawy i nie mam żadnych notatek na ten temat.
fotografie birmańskiego menu nie pomagają jakoś szczególnie |
W pamięci pozostała mi jedynie kiszona herbata, ale są dowody na to, że jadłam tam różne rzeczy.
o. proszę |
W ogóle, przeglądam birmańskie zdjęcia i myślę sobie, że chętnie bym się jeszcze raz tam wybrała, bo to piękny i ciekawy kraj.
Niestety ciągle dzieje się w nim coś złego i chwilowo chyba jedyną formą zbliżenia się do Birmy jest właśnie oglądanie zdjęć. No i oczywiście gotowanie birmańskiego jedzenia.
Może to być na przykład kaukswe, czyli curry podawane z makaronem. By je przyrządzić potrzebujemy:
nie zauważyłam, że ustawiłam do zdjęcia niewłaściwą puszkę. Kukurydza nie jest do kaukswe potrzebna |
za to pędy bambusa, jak najbardziej |
makaron ryżowy, mleko kokosowe, tofu, imbir, czosnek, kostkę rosołową, cebulę, mąkę z ciecierzycy i pędy bambusa. No i przyprawy: kmin, kurkuma, kolendra i chili.
A jako dodatek, czyli posypka po wierzchu mogą być orzeszki i smażona na chrupko cebulka.
zamiast zwykłej cebuli użyłam przywiezionej niedawno z Bangkoku posypki, w skład której wchodzą też liście limonki i chili (pyszna jest i pięknie pachnie) |
Zaczynamy standardowo, czyli podsmażamy posiekaną cebulę, czosnek i imbir z dodatkiem chili. Kiedy wszystko się pięknie zezłoci i zacznie przyjemnie pachnieć, dorzucamy pokrojone w kostkę tofu,
resztę przypraw i ze 2 – 3 łyżki mąki z ciecierzycy oraz dolewamy mleko kokosowe. To ważny moment, trzeba dobrze wymieszać mąkę, żeby nie zrobiły się krupy. Gdy całość osiągnie konsystencję gładkiej gęstej śmietany, dorzucamy jeszcze pędy bambusa i wszystko razem gotujemy około kwadransa.
Czekając, aż curry będzie gotowe, zalewamy wrzątkiem makaron i gotujemy chwilę lub zostawiamy pod przykryciem (na opakowaniu powinny być szczegółowe instrukcje).
Potem wykładamy makaron na talerz, przykrywamy curry (które na koniec doprawiamy sokiem z cytryny oraz ewentualnie solą)
i posypujemy orzeszkami oraz cebulką.
Zjadamy birmańskie kaukswe z przyjemnością, wyciągając z zakamarków pamięci wspomnienia z dalekiego kraju.
A następnym razem wybierzemy się znacznie bliżej – będzie danie z Mołdawii. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz