czwartek, 3 września 2015

Obiady czwartkowe


Susza nie susza, u mojej cioci pod Łowiczem, jak co roku wyrosło mnóstwo zadziwiających warzyw i owoców.
 



Pomidorów czerwonych, zielonych i – moich ulubionych – czarnych mam tyle, że przejeść się tego nijak nie da. Postanowiłam wiec zabrać się za przetwory. Ogórki kiszone nigdy mi się nie udają, ale pomyślałam, że może z pomidorami się powiedzie i zabrałam się do roboty.

Kiszone pomidory natychmiast przypomniały mi Ukrainę. Pierwszy raz jadłam je razem z przepysznymi szaszłykami w budce koło lotniska w Odessie. Wrześniowe czarnomorskie słońce przyjemnie grzeje, dzikie wino jak szalone oplata wszystko wkoło, od grilla dolatuje obiecujący zapach pieczonego mięsa, a na stole stoi talerz pełen kiszonych pomidorów…
Chciałam pójść na zaplecze budki i zobaczyć, jak się te pomidory kisi, ale P powstrzymał mnie stanowczym gestem.
- Nie chcesz wiedzieć – powiedział.

No i w ten sposób ani w Odessie, ani później w Boryspolu, gdzie kiszone pomidory podawano do czarnego chleba i plastrów sała (czyli słoniny) przystrojonych krążkami cebuli, nie poznałam sposobu wytwarzania tego dania. Po prostu jadłam, a w mojej głowie w szufladce z napisem „Ukraina” układały się warstwami: kiszone pomidory , szaszłyki, czarny chleb, kiszone pomidory, zimna wódka,  sało z cebulą  i znów kiszone pomidory.


Ostatnio dostałam książkę z przepisami na niebanalne przetwory. Znalazłszy wśród nich instrukcję kiszenia pomidorów, najpierw obejrzałam w głowie film „Odiessa maja” (kwitły w nim lipy, wino się pięło, piwo lało a pomidory kisiły), a potem wzięłam się do roboty. W ten sposób pokonałam część pomidorów średniej wielkości. Pozostałe  postanowiłam – wykorzystując iście tropikalne słońce – ususzyć. Proces  to długotrwały i prawdę mówiąc, nie wiem jeszcze jaki będzie jego efekt, dam Wam znać jak coś się okaże.
 
 

Ogórki kiszone – jak już wspominałam – nie udają mi się, więc nie będę Wam pisać o zmarnowanych ogórkach cytrynowych, które miały kisnąć razem z winogronami. Lepiej pochwalę się ogórkami w miodzie, które wyszły mi znakomicie. Została mi po nich pełna miska miąższu, bo do słoików poszła tylko zewnętrzna otoczka ogórka, ta bez pestek. Jak wiadomo, nie lubię marnować jedzenia, postałam więc chwilę nad tą ogórkową górą, a potem sięgnęłam po przepis na zupę ze świeżych ogórków z chrzanem, który możecie znaleźć na www.czarymarygary.pl

 
Nie miałam wszystkich potrzebnych składników, więc pewnie wyszła mi nieco inna zupa niż ta, o której mowa w przepisie, ale to nic. Liczy się, że była smaczna, a ogórki nie poszły do śmieci (czego nie mogę niestety napisać o tych, które próbowałam ukisić).

Do pokonania zostały mi jeszcze zielone pomidory,
 
 
kabaczki, dynia makaronowa i szpinak japoński. Jeszcze nie wiem, co z tego wszystkiego zrobię. Będę nad tym myśleć, podjadając marmurkowe pomidorki koktajlowe.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz