O tuniskiej medynie pisałam już kilkakrotnie. Ale tak
naprawdę, znacznie częściej oglądam
dzielnice miasta, które powstały w czasach francuskiego protektoratu, pod
koniec XIX i na początku XX wieku. Moja droga z instytutu do domu prowadzi
takimi ulicami:
przy których stoją takie budynki:
Jeśli zaś chcę pójść do ścisłego centrum, czyli na ulicę Habiba
Bourguiby, pierwszego prezydenta i najważniejszej postaci we współczesnej
historii Tunezji, to mijam takie domy:
Przez, a może dzięki ramadanowi, niektóre z nich poznałam
też od środka, bo chcąc się napić, chowamy się zazwyczaj w bramach i na klatkach
schodowych.
Przy okazji oglądamy wyłożone kafelkami ściany i malowniczo wijące
się schody.
Raz nawet obejrzałyśmy komórkę pod schodami, bo dozorca budynku –
wyraźnie dumny ze swojego domu – pokazał nam wszystko bardzo dokładnie,
domagając się uwiecznienia na zdjęciach każdego fragmentu jego miejsca pracy i
zamieszkania.
W wyniku tych wszystkich atrakcji, spacer do ulicy Bourguiby
trwa zazwyczaj dość długo. W końcu jednak docieramy do tej najbardziej
reprezentacyjnej alei miejskiej. Gdy skończy się ramadan i otworzą się
wszystkie znajdujące się tam restauracje i kawiarnie, jej wygląd ulegnie
pewnie zdecydowanej zmianie, ale na razie jest to szeroka i pusta ulica. Dwa pasy jezdni oddzielone są wysadzanym
drzewami deptakiem,
a po lewej i prawej stronie znajdują się eleganckie hotele,
sklepy, teatr narodowy
i katolicka katedra.
To chyba dobry moment, żeby powiedzieć słów kilka o tym
kościele, bo opisywałam już meczet i synagogę, a chrześcijańskiej świątyni do
tej pory jeszcze nie. Już naprawiam niedopatrzenie... Katedra pod wezwaniem
św. Wincentego à Paulo i św. Oliwii to największa w Tunezji budowla z czasów
kolonialnych. Nad wejściem do kościoła umieszczono postać Abrahama
błogosławiącego chrześcijan, żydów i muzułmanów.
Wewnątrz też starano się stworzyć
wrażenie jedności wielu kultur, poprzez połączenie stylów: romańskiego,
bizantyjskiego i mauretańskiego.
Odczucie mieszania się różnych światów potęguje dodatkowo fakt, że na niedzielną mszę do świątyni przychodzą właściwie sami czarnoskórzy mieszkańcy Tunisu. Choć wnętrze katedry różni się bardzo od kościoła Bożego Ciała w Akrze, to przez chwilę miałam wrażenie, że przeniosłam się do Ghany. Te same piękne kolorowe sukienki i ciemne twarze.
Niestety nie
było tańców ani machania chusteczkami – no cóż, jednak nie znajdujemy się w
Czarnej Afryce…
Po wyjściu z kościoła można pójść w prawo i po około 5
minutach znaleźć się w medynie albo w lewo w stronę placu z wieżą zegarową. To
jeden z najbardziej charakterystycznych punktów miasta. Na placu, który kiedyś
upamiętniał datę 7 listopada, a od kilku lat nazywa się placem 14 stycznia 2011 (początek arabskiej wiosny)
stoi ażurowa, pięknie podświetlana wieczorami, wieża zwieńczona zegarem.
Za nią
zaś widoczny jest hotel du Lac – konstrukcja nieco dziwna, ale przydatna, łatwa
do zapamiętania i widoczna z daleka ułatwia orientację w miejskiej dżungli.
To
też dobre miejsce, żeby zakończyć spacer, złapać taksówkę (w życiu nie
jeździłam tyle taksówkami) i wrócić do domu.
Kolejne dzielnice Tunisu obejrzymy podczas następnego
spaceru. Do zobaczenia!
Bardzo eleganckie te budynki i ulice.
OdpowiedzUsuńTaką piwniczkę pod schodami mogłabym mieć i schody takie też.
Tylko zdaje się, że ta piwniczka jest jednocześnie mieszkaniem dozorcy...
Usuń