W dni powszednie mało jest wolnego czasu na poznawanie
Tunezji, ale przecież nie można się cały czas uczyć, a spacer znakomicie wpływa
na stan szarych komórek, więc czasem zamiast taksówką (tunezyjskie taksówki są
niesłychanie tanie i do tego działają w nich taksometry, dzięki czemu nie
trzeba się targować – istny taksówkowy raj) wracamy do domu piechotą.
w Tunisie jest bardzo dużo takich budynków
Idąc normalnym tempem, do pokonania drogi ze szkoły do
akademika wystarczy dwadzieścia minut. Ponieważ jednak Tunis obfituje w ciekawe
miejsca, trasa ta zabiera nam czasem pół dnia. Trzeba przecież obfotografować
wszystkie te piękne budynki, kwitnące krzewy i palmy…
park miejski
A co powiecie na
takie drzewo? Zgodzicie się chyba, że nie można przejść koło niego obojętnie.
te gałęzie ciągną się jeszcze dalej, nie dało się ich zmieścić na zdjęciu w całości
Okazało się też, że niedaleko naszego akademika znajduje się
ogród zoologiczny. Niby nic takiego, każdy był w takim miejscu dziesiątki razy,
my jednak postanowiłyśmy sprawdzić, czy arabskie ZOO różni się od
europejskiego. I muszę przyznać, że wizyty tej długo nie zapomnę.
najpierw było normalnie, jak w ZOO
Na pierwszy rzut oka wszystko było podobnie jak u nas,
klatki, wybiegi, no może trochę dziwnie dużo świń (zwłaszcza jak na kulturę, w
której tymi zwierzętami się gardzi), ale ogólnie rzecz biorąc normalka.
świński wybieg nr 1
piękna i bestia, czyli świnie po raz drugi
świński wybieg nr 3
Przechadzałyśmy się więc pośród wielbłądów, prosiaków i strusi, aż dotarłyśmy do
wybiegu krokodyli. Tam się zaczęło…
Kiedy pan, który otwierał furtkę wybiegu krokodyli zamachał
na nas, podeszłyśmy, bo jak wiadomo kontakty z tubylcami zawsze są atrakcyjne.
Nie inaczej było tym razem. W towarzystwie Ibrahima – tak nazywał się pan – weszłyśmy
do pierwszego krokodylego ogródka. Od wylegujących się nad bajorem gadów
oddzielał nas płotek, więc czułyśmy się dość bezpiecznie. Według Ibrahima chyba
zbyt bezpiecznie, bo otworzył furtkę w tym płotku i zaczął nas namawiać do
bliższego kontaktu z krokodylami. Ponieważ nie okazałyśmy nadmiernego entuzjazmu,
opiekun gadów postanowił pokazać nam, że nie ma się czego obawiać. Najpierw
lekko trącił jednego zwierzaka, a potem złapał go za ogon i potrząsnął.
Krokodyl rzeczywiście był raczej znudzony niż groźny, jednak my nie opuściłyśmy
naszych bezpiecznych pozycji za płotkiem. Zwłaszcza, że Ibrahim radośnie oznajmił,
że krokodyle jedzą pawie, koty oraz ludzi i na dowód pokazał bliznę na szczęce.
Podobno kiedyś, gdy zasnął na trawie,
jeden z gadów trochę go nadgryzł.
Ibrahim pokazuje, że krokodyle są a) żywe, b) niegroźne
Żeby zejść z niemiłych tematów zapytałam o małą szklarnię
stojącą nieopodal. Ibrahim powiedział, że to krokodyla stołówka,
wprowadza się tam żywe ptaki, a potem wpuszcza krokodyle. Pióra pokrywające trawę w szklarni to resztki gadziego obiadu.
na ziemi i podmurówce widać ptasie piórka
Po wyjściu z wybiegu krokodyli Ibrahim zaproponował nam
wizytę u żółwi. Tym razem bez oporów weszłyśmy do klatki i zrobiłyśmy sobie
nawet zdjęcia z miłymi choć nieco ospałymi zwierzakami. Nasz przewodnik
oświadczył, że żółwie te mają po 300 lat i pamiętają czasy osmańskie oraz, że
spokojnie można na nie siadać, dla nich to jakby wylądował komuś na ramieniu
wróbelek. Podeszłam sceptycznie do obu tych informacji i do zdjęcia ustawiłam
się obok żółwia.
pan Ibrahim i osmańskie żółwie
Po sesji fotograficznej pożegnałyśmy żółwie i Ibrahima i
poszłyśmy oglądać kolejne zwierzęta.
Samotnością nie cieszyłyśmy się zbyt
długo, bo gdy tylko podeszłyśmy do klatki z panterą, zawołał nas opiekun drapieżników.
W ten sposób trafiłyśmy w sam środek piekielnych czeluści. Nasz nowy przewodnik
wprowadził nas do wąskiego, długiego i
ponurego pomieszczenia. Po jego obu stronach ciągnęły się klatki. W tych po
lewej siedziały małpy, zaś niewielkie pomieszczenia znajdujące się po prawej wykorzystywane
były do karmienia lwów, tygrysów i lampartów. Najpierw mój wzrok padł na króla zwierząt
rozszarpującego wielki krwisty ochłap mięsa, następnie odskoczyłam, bo jakaś
małpa, wystawiwszy łapę przez pręty, trąciła mnie w rękę, a potem to już tylko
przeżegnałam się w duchu i poddałam woli niebios. Strażnik uznał chyba, że mamy
za mało atrakcji, więc najpierw wziął mój aparat, żeby zrobić tygrysowi zdjęcie
z bliska (w połowie zdrowaśki aparat szczęśliwie do mnie powrócił), a potem zaczął
zachęcać tegoż tygrysa do godnego wystąpienia przed zagranicznymi gośćmi.
to zdjęcie wykonano bez użycia zoomu
Widzicie to? Ponury korytarz, ryczący tygrys, zwisające z
klatki żebra – chyba krowie – na podłodze pochlapane krwią wiadro, lew
rozszarpujący mięso, zapach jatki skrzyżowany z wonią obory. I jeszcze ta
małpa, która nie wiadomo co tam robiła.
na szczęście do wyjścia już blisko...
Jak napisała w mejlu do znajomych moja koleżanka „ bardzo
podobało mi się w arabskim ZOO”…
Ha ha ha! Piękne! Oni chyba lubią adrenalinkę. I nie mają Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych Am. Pn. z tymi wszystkimi "security precautions". I tacy weseli są. Jak leciałam Air Algerie, to ludzie nie mieli problemu, żeby spacerować po samolocie w czasie startu, nikt nie zapinał pasów, a w ubikacji czuć było papieroski.
OdpowiedzUsuńI może trochę im się nudzi w tym zoo, mogli poszpanować przed Wami :-) A ten pan, co sobie uciął drzemkę na trawniku przy krokodylach :-))) I ten od tygrysa...chyba nie oglądał Życia Pi...
Piękna historia z arabskiego zoo.
Unii zdecydowanie nie mają. Za to ugościć chcą zawsze za wszelką cenę. Czym chata bogata, a że akurat był na składzie tygrys i krokodyl... :))
UsuńZawsze się zastanawiam dlaczego małpy odwracają się plecami, a raczej czerwonymi posladkami ;) Zupełnie gardzą sławą :)
OdpowiedzUsuńMoże one mają w sobie mniej z małpy niż niektórzy przedstawiciele naszego gatunku
Usuń:)
UsuńFaktycznie to pewnie o to ugoszczenie gościa chodzi! :-) Pasuje!
OdpowiedzUsuń