Najważniejszym muzułmańskim miastem jest jak wiadomo Mekka,
po niej liczą się Medyna, Jerozolima i na czwartym miejscu tunezyjski Kairuan.
Miejsce to jest na tyle ważne, że siedmiokrotna pielgrzymka do niego jest
równoważna z wizytą w Mekce. Ja byłam w Kairuanie jak na razie jeden raz, ale
za to przez dwa dni, bo jak powiedziała pani w informacji turystycznej w
Tunisie – w Kairuanie najciekawiej jest wieczorem.
w ciągu dnia na ulicach widać niewiele osób
My też ochoczo przystąpiłyśmy
do konsumpcji baranich kiełbasek z grilla
pan grilluje nam kiełbaski
i sławnych na całą Tunezję ciasteczek
(takie same można kupić w Tunisie, ale każdy wie, że te z Kairuanu są
najlepsze).
cukiernia z wieloma odmianami słynnych ciasteczek
Zanim jednak nastąpiły te radosne wydarzenia, cały dzień
zwiedzałyśmy miasto wpisane na listę UNESCO.
widać znaczek UNESCO?
Najważniejszym zabytkiem Kairuanu
jest Wielki Meczet, najstarsza taka budowla w Afryce, której wznoszenie
rozpoczęto w 672 roku (znów pojawia się myśl o tym, co w tym czasie działo się
w naszej dumnej i pysznej Europie…). Rozliczne rebelie i inne nieszczęścia
uszkodziły niestety meczet i budowla którą możemy oglądać dziś nie jest aż tak stara,
pochodzi bowiem zaledwie z 836 roku J.
Niemuzułmanie mogą zwiedzać jedynie dziedziniec meczetu i to
w ściśle określonych godzinach. My jednak – oczywiście ubrane w stosowne stroje
– weszłyśmy tam o zupełnie innej porze i zobaczyłyśmy znacznie więcej niż
zaopatrzeni w płatne bilety turyści.
przygotowania do wieczornej modlitwy
Tu pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż często spotykam się
z pytaniem, po jakie licho (z reguły wyrażane jest to bardziej dosadnie) uczę
się arabskiego. Myślę, że ta historyjka może znakomicie posłużyć jako
odpowiedź. Moja znajomość tego potwornie trudnego języka jest jeszcze dość
skromna, ale mam to szczęście, że podróżuję z osobą, która posługuje się nim
sprawnie i bez problemu komunikuje się z tubylcami. Dzięki temu otwierają się
przed nami przeróżne drzwi i znikają
przeszkody. Zaś w Wielkim Meczecie dostąpiłyśmy zaszczytu, na który nie mogą
liczyć nawet muzułmanki. Dwaj modlący się w męskiej sali panowie – okropnie zdenerwowani, bowiem wiedzieli, że
łamią zasady – pozwolili nam wejść na chwilę do części nieprzeznaczonej dla
kobiet i zaprowadzili nas pod sam mihrab. Mogłyśmy popatrzeć na niego zaledwie
przez 30 sekund i zrobić po dwa zdjęcia, ale i tak panom tym należą się
ogromne wyrazy wdzięczności. Dzięki ich wspaniałomyślności i Wy możecie
spojrzeć na marmurowe kolumny, które jeden z cesarzy bizantyjskich chciał
odkupić za tyle złota ile ważą i na fajansowe płytki importowane z Bagdadu w 862 roku.
Obok mihrabu stoi najstarszy w świecie
islamu minbar (kazalnica). Wykonano go w IX wieku z indyjskiego drewna
tekowego.
Myślę, że po angielsku nie udałoby mi się przekonać nikogo do
pokazania mi tych skarbów.
Wracam jednak do głównego wątku, czyli spacerze po
Kairuanie.
Trudno opisać wszystko, co można w tym mieście zobaczyć. Same
zaułki starego (i należy to słowo rozumieć bardzo dosłownie) miasta są już bardzo
ciekawe, ale naprawdę intersująco robi się, gdy uda się wejść do jakiegoś
wnętrza.
Kairuan obfituje w sklepy z dywanami, które warto odwiedzić, bez względu
na to czy chce się coś kupić czy nie. To zadziwiające miejsca, w niektórych z
nich jedyne dywany jakie widziałam, to te leżące na podłodze. Za to pięknych starych
mebli,
wykwintnej zastawy stołowej,
kryształowych żyrandoli i obrazów znaleźć tam
można mnóstwo. Wszystkie te przedmioty znajdują się we wspaniale zdobionych
pomieszczeniach lub na tarasach wśród kolumn, kolorowych kafelków i kwiatów.
Odwiedziłyśmy kilka takich pałaców, piękny był zwłaszcza jeden, którego drzwi
otworzyły się przed nami, gdy nad Kairouanem zapadła już noc. Miły pan
pilnujący obiektu prowadził nas od jednej sali do drugiej z dumą
prezentując zdobne wnętrza. A kiedy już myślałam, że obejrzałyśmy wszystko, pan
zabarykadował drzwi wejściowe kawałkiem deski, żeby nie wszedł ktoś niepożądany
i z nieskrywaną radością przystąpił do oprowadzania nas po tarasach zajmujących
kilka poziomów dachu.
Najpierw szłyśmy po ciemnych schodach, wśród odurzającego
zapachu jaśminu (pan zerwał kilka kwiatków i dał nam później na drogę), a potem,
gdy nasz przewodnik zapalał światło na kolejnych poziomach, my wydawałyśmy z
siebie okrzyki zachwytu, a on promieniał radością i dumą.
Te wszystkie kafelki,
kolumny, łuki,
gliniane dzbany, poduszki
i małe stoliki sprawiały, że miałam wrażenie, że przechadzam się po jakimś
pałacu z bajki.
widok z tarasu górnego na dolny
Pan otwierał nam też okna w różnych kopułach i wieżyczkach,
żebyśmy popatrzyły na mieszczące się poniżej mauzolea i inne bogato zdobione
pomieszczenia. Niestety było ciemno i wnętrza te mogłyśmy obejrzeć tylko na
zdjęciach zrobionych z lampą błyskową..
o, tę salę znam tylko ze zdjęcia
Innym dość niezwykłym miejscem na kairuańskim starym
mieście jest studnia Barruta. Jak chce tradycja znajdująca się w niej woda ma
połączenie ze świętą studnią w Mekce. Wódz Arabów znalazł w Barrucie złoty
kielich, który kiedyś zgubił właśnie w studni Zamzam w świętym mieście islamu.
po prawej stronie widać koło z niebieskimi linami i jednym z przymocowanych do nich dzbanów
Woda ze studni wydobywana jest przez wielbłąda, który chodzi w kółko, napędzając
koła wyciągające pojemniki z wodą. Wielbłąd przychodzi do pracy około
dziewiątej rano. Najpierw wchodzi po schodach na pierwsze piętro,
potem zjada
śniadanie złożone z owoców opuncji i wypija wiadro wody (jednym haustem!).
I
dopiero po posiłku przystępuje do pracy. Jego dzień roboczy kończy się o
godzinie 17 (w południe ma przerwę obiadową).
przygotowanie do pracy
O tej porze zwierzę udaje się na
zasłużony spoczynek, a budynek ze studnią przejmują mężczyźni, którzy
przychodzą tu na szklaneczkę herbaty i partyjkę tryk-traka. Kawiarenka przy studni
jest nieduża, ale klimatyczna i właściwie też bym chętnie w niej posiedziała.
tu przygotowuje się kawę i herbatę
No ale jeśli przyjechało się do takiego miasta jedynie na
dwa (a właściwie półtora) dni, to nie ma czasu na wypoczynek. Trzeba przecież
zobaczyć i baseny Aghlabidów, które w VIII wieku dostarczały wodę mieszkańcom
Kairuanu
i Meczet Fryzjera z grobem jednego z towarzyszy Proroka, który nosił
z szacunkiem trzy włosy z brody Muhammada – jeden pod językiem, drugi na
ramieniu, a trzeci przy sercu.
No i
jeszcze zwizytować trzeba Meczet Szabli, wzniesiony ponad grobem
kowala-flozofa, którego ulubionym zajęciem było wykuwanie przedmiotów o
nadnaturalnych rozmiarach i umieszczanie na nich sentencji. Jakże banalne
wydają się przy tym hobby typu zbieranie znaczków czy słuchanie muzyki J
grób znajduje się w tej drewnianej skrzyni
A, przypomniało mi się, że byłyśmy jeszcze w siedzibie
największej tunezyjskiej partii, która znajduje się w budynku dawnej kawiarni.
I właściwie nie wiem czy to dlatego jest tam tak ozdobnie, czy po prostu w
Kairuanie wszystkie domy tak wyglądają.
wejście do siedziby partii
Pan pilnujący obiektu pozwolił nam
zrobić zdjęcia, skorzystać z łazienki, a na moje westchnienia, że "uff, jak
gorąco” wyjął z lodówki butelkę zimnej wody i dał nam na drogę.
Tak zaopatrzone wyruszyłyśmy w drogę powrotną do Tunisu.
Ojej, ja też się zapytałam, po co ten arabski, sorrrry!
OdpowiedzUsuńNiektóre zdjęcia wyglądają, jakby pokazywały bardzo ozdobne miniaturki, arabskie domki dla lalek :-)
Myślę, że przyzwyczaiłaś się do GOŚCINNOŚCI. Oj ciężko będzie się przestawić!!!
Bardzo to wszystko imponujące, robi wrażenie, wielka kultura i historia.
Nie ma za co :)
UsuńMasz rację, to zdjęcie robione z lampą przez okno rzeczywiście wygląda dość zabawkowo :))
Wielka, pogardzana przez nas kultura...
Obejrzałam jeszcze raz te zdjęcia i przeszło mi przez myśl, że u nas nie ma co pokazywać turystom!
OdpowiedzUsuńNie, no może nie jest aż tak źle. Zabytków sprzed tysiąca lat nie mamy, ale parę ciekawych miejsc się znajdzie.
UsuńAle nikt nie nosi włosów...pod językiem; )
OdpowiedzUsuńNo właśnie! :)
Usuń