Okazuje się, że polskie przysłowia nie działają w Afryce. Od
jakiegoś czasu zrobiło się okropnie gorąco i – chociaż już parę dni „od Anki” –
nawet wieczorem wraca się ze spaceru raczej w stanie oblepienia, a nie
orzeźwienia. W tych okolicznościach dziwnym może się wydać pomysł pojechania do
gorących źródeł i od razu rezygnuję z jakiejkolwiek próby wytłumaczenia tej
koncepcji. Fakt pozostaje faktem – celem dzisiejszej wycieczki była
miejscowość słynąca z leczniczych gorących źródeł.
Pojechałam tam zbiorczą taksówką (tak zwane louage), do
której dowiozła mnie taksówka indywidualna. Gdy do niej wsiadłam, pierwsze co
zauważyłam, to papieros w lewej ręce kierowcy. Zaraz potem spostrzegłam
szklaneczkę z kawą w jego prawej ręce i muszę przyznać, że już dawno żaden
widok tak mnie nie ucieszył. To nic, że brak trzeciej ręki uniemożliwiał
trzymanie kierownicy, kto by się przejmował takimi drobiazgami! Najważniejsze,
że można normalnie, w biały dzień pić i palić. Wyciągnęłam więc moją butelkę
wody i przyłączyłam się do radosnego świętowania. A gdy jechaliśmy przez
miasto, co chwila odnotowywałam takie obrazki: otwarta restauracja, mechanik
siedzący przed warsztatem z papierosem w ustach, kobieta pijąca wodę z butelki,
mężczyzna jedzący bułkę… Cudnie, mówię Wam!
o proszę, w biały dzień, zupełnie otwarcie otwarta restauracja :)
No i znowu nie trzymam tematu… ale już się poprawiam! A
więc, gorące źródła. Podobno korzystali z nich już Kartagińczycy i Rzymianie.
Potem trochę o nich zapomniano i dopiero w XIX wieku ponownie zaczęto doceniać
ich uzdrawiającą moc. Dziś też do Korbusu - miejscowości, w której
znajdują się źródła - przyjeżdża całe mnóstwo ludzi, w nadziei na wyleczenie
astmy, reumatyzmu, artretyzmu i różnych chorób skórnych.
Źródeł jest kilka, woda w każdym z nich ma odmienny skład
chemiczny i pomaga na inne schorzenia. Żeby zażyć kąpieli w niektórych z nich,
trzeba udać się do specjalnego zakładu leczniczego.
jeden z zakładów wodolecznictwa
Jest jednak jedno źródło, z
którego swobodnie i bez opłat może korzystać każdy. Także i ja. Zatem uzbrojona
w kostium kąpielowy poszłam do miejsca, w którym źródło Atrus wpada do morza.
Gdy doszłam do nadbrzeżnej skały stwierdziłam, że niestety nie ja jedna
postanowiłam skorzystać ze zdrowotnych właściwości gorącej i smrodliwej wody:
Widok ten spowodował, że zmieniłam plany i zamiast tłoczyć
się z tą setką ludzi w morzu, postanowiłam pomoczyć nogi w miejscu, gdzie
źródło wytryskuje ze skały (czy może raczej ze ściany). Jest tam mały basenik,
na którego brzegu sadowiła się właśnie jakaś pani, najwyraźniej mająca plany
podobne do moich.
Pewnie gdybym się uważniej tej pani przyjrzała,
zauważyłabym, że usiadłszy na brzegu baseniku, nie włożyła stóp do wody, tylko
oparła je o kamień. Ja jednak nie zwróciłam na to uwagi i z impetem włożyłam do
spienionej wody prawą nogę. W tej samej sekundzie wydałam z siebie okrzyk i
odsunęłam kończynę na bezpieczną odległość. Pani spojrzała na mnie z
politowaniem. No, ale skąd miałam wiedzieć, że gorące źródło będzie aż takie
gorące?? No dobra, w przewodniku napisali, że temperatura wody jest od 44 do 60
stopni, ale wydawało mi się, że to tak do wytrzymania…
nie wiem jak ci ludzie wytrzymują, co prawda woda źródlana miesza się z morską, ale i tak musi być cieplutko
Drugiego podejścia
dokonałam już znacznie ostrożniej. To
znaczy, nie próbowałam ponownie wsadzać nóg do basenu, ale chciałam nałapać
wody do butelki, żeby zawieźć ją koleżance, która tym razem nie wybrała się ze
mną. Nauczona przykrym doświadczeniem, starałam się nie dotknąć żadnym
kawałkiem ciała tego ukropu, co skutkowało mizernym powodzeniem w napełnianiu
butelki. Na szczęście, po krótkiej chwili podszedł do mnie pan, robiący przy
źródle pamiątkowe zdjęcia. Widząc moje nieskuteczne działania, ulitował się nad
sierotą, wyjął mi butelkę z ręki i sam napełnił leczniczą wodą.
Zapakowana do torby butelka grzała mnie przez całą drogę
powrotną. Trochę żałowałam, że na dworze
nie jest jakieś 40°C mniej, wtedy taki termofor w torbie byłby bardzo
przyjemny. Ale i tak podróż z Korbusu była ciekawa, bo w moim minibusie jechało
wiele barwnych postaci. Były miejscowe wieśniaczki ubrane we wzorzyste stroje
i kolczyki w kształcie wielkich kół z
poprzyczepianymi paciorkami oraz monetami i był starszy pan, tak malutki, że
stał sobie w samochodzie swobodnie i wcale nie musiał schylać głowy, choć miał
na głowie kapelusz. Był to wesoły staruszek, który podróż umilał nam tańcem ze
szczotką. Nie wiadomo było, czy obserwować krajobraz – najpierw górskie
serpentyny ze szmaragdowym morzem w tle, a potem gaje oliwne – czy przyglądać
się jego występom.
mijane po drodze gaje oliwne
Nie wiem, z czego starszy pan tak się cieszył, ale
pomyślałam, że może tak jak i mnie raduje go koniec ramadanu. Wyciągnęłam więc
butelkę i publicznie napiłam się wody (mineralnej, nie tej ze źródła) w duchu
wznosząc świąteczny toast – aid mubarak!
ten malutki pan!!!!!!!!!!!!!! :-))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńPan był kochany, taki radosny, że aż nie sposób było się do niego nie uśmiechać :)
UsuńTo przysłowie i u nas ostatnio coś nie działa. Od rana gorąco, a noc także nie przynosi ochłodzenia. Dzisiejszej nocy spalam prawie na balkonie żeby mieć czym oddychać :)
OdpowiedzUsuńA podobno przysłowia mądrością narodów...
Usuń