Na świecie są cztery kraje na literę F. W trzech byłam, w jednym
nie. I od niego właśnie zaczynamy.
Fidżi to państwo na zupełnym końcu świata.
Chcąca być precyzyjną, Wikipedia, twierdzi, że leży ono na wschód Vanuatu, na zachód od Tonga i na południe od Tuvalu, ale mam takie podejrzenie, że większości z nas niewiele to mówi.
W fidżyjskiej kuchni dominują oczywiście egzotyczne ryby i owoce morza, ale udało mi się znaleźć przepis na potrawę, której składniki można kupić w zwykłym sklepie w kraju leżącym nad Bałtykiem.
Kraj to niewielki, mieszka w nim mniej niż milion osób, ale
za to mają aż trzy języki urzędowe: angielski (to wiadomo – spadek po
kolonizatorach), fidżyjski (czyli rodzimy) i hindi fidżyjskie. W pierwszej
chwili może się to wydać nieco dziwne, ale gdy się już dowie, że przynajmniej
połowę mieszkańców Fidżi stanowią potomkowie hinduskich robotników
przywiezionych w XIX wieku przez Brytyjczyków, wszystko staje się jasne.
W fidżyjskiej kuchni dominują oczywiście egzotyczne ryby i owoce morza, ale udało mi się znaleźć przepis na potrawę, której składniki można kupić w zwykłym sklepie w kraju leżącym nad Bałtykiem.
Do zrobienia fidżyjskich bułeczek potrzebne jest mleko
kokosowe, mąka, masło i sprite (u mnie 7up).
Masło należy rozpuścić i wymieszać z mlekiem kokosowym,
a potem z mąką i gazowanym napojem orzeźwiającym. Wszystko to
razem się zagniata, dodając bąbelkowego płynu tyle, żeby ciasto było lepkie i
kleiste, ale też dające się formować.
Bo kolejnym etapem jest zrobienie takich trochę
spłaszczonych kulek, które po upieczeniu (ok. 20 minut w 160°
C) staną się sympatycznymi bułeczkami.
Zgodnie z zaleceniem zjadłam je z dżemem malinowym i było to
przyjemne uczucie, zwłaszcza, że dom wypełnił się zapachem ciepłego pieczywa i
kokosów.
fidżyjskie bułeczki idealnie pasują do polskiego dżemu zrobionego przez moją mamę z malin spod Łowicza
A następnym razem wybierzemy się bliżej, ale tylko trochę.
Będzie danie z Filipin – zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz