Poprzednim razem pisałam o hinduskiej części Kuala Lumpur,
teraz pora na opisanie malezyjskiej chińszczyzny. W całym kraju widoczna jest obecność
(zwłaszcza kulinarna) przybyszy z Kraju Środka.
W Kuala Lumpur, tak jak i w
innych większych miastach, jest oczywiście China Town. Dla turystów to idealne
miejsce noclegowe – dobrze skomunikowane z najważniejszymi atrakcjami miasta,
dysponujące niedrogimi i przyzwoitymi hotelami (tylko tam miałam pokój z własną
łazienką, a raz nawet z oknem!) oraz przebogatą ofertą gastronomiczno-handlową. Główna ulica China Town rano i wczesnym popołudniem wygląda
jak zwyczajna azjatycka ulica handlowa, dobrze znana wszystkim, którzy byli na
Khao San w Bangkoku albo Pahargandź w Delhi.
Może tylko mniej tu pamiątek i
hipsterskich ciuchów, a więcej podróbek zegarków i torebek znanych firm.
można tu kupić wszystko
Natomiast wraz z nastaniem zmroku ulica zamienia się w zapchaną do
nieprzytomności hurtownię wszystkiego. Na środku jezdni codziennie popołudniu
budowany jest dwustronny ciąg straganów oferujących to samo, co w sklepikach na
chodniku, bo ciężko byłoby wymyślić coś innego, skoro tam już wszystko jest.
są nawet prawdziwe, eleganckie sklepy
Teraz po prostu jest więcej pasków, zegarków, walizek, koszul, majtek…
Przejście pomiędzy tym wszystkim z plecakiem - który po dwutygodniowym pobycie
w Malezji zrobił się nie wiadomo dlaczego dwukrotnie większy i cięższy (na
lotnisku w Warszawie ważył 8 kg, a w drodze powrotnej w Kuala Lumpur 16,5) –
nie było łatwe, oj nie.
tu było na tyle szeroko, że mogłam przystanąć na chwilę z aparatem
Ulica Petaling, jako najważniejsza w dzielnicy, jest
zadaszona i pięknie udekorowana czerwonymi lampionami.
Jej przecznice są nieco
skromniejsze, ale też bardziej użyteczne, znajduje się na nich mnóstwo
przeróżnych knajpek. Lubiłam usiąść sobie wieczorem przy misce taniego makaronu
i butelce drogiego piwa i obserwować życie przepływające intensywną falą tuż
koło mojego stolika. To bardzo miłe zajęcie, któremu i teraz bym się chętnie
oddała.
tu sobie siedziałam jak w teatrze
Ale nie ma lekko, trzeba iść do pracy. Więc tylko jeszcze
pokażę Wam świątynię, która oczywiście
musi się znaleźć w każdej szanującej się chińskiej dzielnicy i zmykam.
Obiecuję
powrócić najszybciej jak się da!
to akurat jest Penang, nie Kuala Lumpur, ale lubię to zdjęcie :)
Ciekawe z tą przemianą ulic, jakby spotęgowanie handlowego klimatu. :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis- idę czytać pozostałe :).
OdpowiedzUsuńMalezja to jakoś nie mój podróżniczy kierunek... Jak z reszta większość Azji :) Ale o gustach się nie dyskutuje ;) POzdrawiam
OdpowiedzUsuńPIĘKNE ZDJĘCIA !!!
OdpowiedzUsuń