Drugie miasto, które zagnieździło się w Kuala Lumpur pachnie
masalą i brzęczy bransoletkami. To taka odrobina Indii w Malezji. Może odrobina
to niewłaściwe słowo, bo Hindusów mieszka w tym kraju ponad dwa miliony i
często na ulicach widać kolorowe sari i salwar kamisy.
Duża świątynia
hinduistyczna stoi nawet w sercu chińskiej dzielnicy.
Jednak największe
skupisko przybyszów znad Gangesu to Little India, czyli dzielnica indyjska.
Co prawda pierwsze co tam zobaczyłam to meczet,
wśród Malezyjczyków o korzeniach indyjskich są zarówno hinduiści, jak i muzułmanie. Tak jak i w Indiach
ale potem to
już tylko bollywoodzkie przeboje, chicken tikka masala i sari.
Nawet w Indiach nie widziałam tak wspaniałych sklepów z
sari. Zachwycił mnie zwłaszcza jeden, wielki jak supermarket z setkami, a może
tysiącami strojów na każdą kieszeń. Od zwykłych bladych (te może jakoś by uszły
w Europie) - po 20-30 złotych, do pięknych, intensywnie kolorowych,
przetykanych złotą i srebrną nicią – po kilkaset złotych.
Nie dość, że sari poukładane były w wielkich koszach, to co
piękniejsze zwieszały się z sufitu tak, że człowiek mierzący więcej niż 170 cm
wzrostu co chwila wpadał twarzą w te wszystkie amaranty i seledyny.
Poczułam się w tym sklepie jak mała dziewczynka w krainie z
bajki. Nie mogłam wprost oderwać wzroku od pań, będących już od dawna w wieku
średnim, które nagle z szarych myszek w starych dżinsach i wyciągniętych
sweterkach (jak w ogóle można w tym upale nosić sweter?!) przemieniały się w
księżniczki. Takie sari jest lepsze od wróżki z bajki o Kopciuszku. Słowo!
Stałam i gapiłam się jak sroka w gnat na tyle długo, że
jedna z klientek spytała czy nic mi nie jest i czy może trzeba mi pomóc.
stroje dla indyjskich nowożeńców różnych wyznań
Wróciłam na ziemię i poszłam na drugie piętro supersklepu,
gdzie kupiłam sobie bluzkę tak kolorową, że modne warszawianki pewnie nie będą
chciały pokazywać się ze mną na mieście. Trudno. Kolory są mi potrzebne do
życia i już!
może dlatego dobrze czułam się w Malezji, że tamtejsi ludzie mają podobną potrzebę kolorów
Poza cudownym sklepem, w Little India odwiedziłam jeszcze przyjemną
restaurację, w której na każdym stoliku oprócz zestawu przypraw stała miska z
jajkami na twardo
jajka na twardo - sprawdziłam metodą kręcenia
i popatrzyłam na jeden z wielu sposobów celebrowania
hinduskiego święta Diwali.
przygotowania do świątecznego przyjęcia ulicznego
Przez cały czas mojego pobytu w Kuala Lumpur
natykałam się na obchody tego święta. Nigdy nie udało mi się trafić na nie w
Indiach, więc cieszyła mnie ta namiastka.
rangoli usypywane jest z pokruszonego ryżu, kredy i kamyków. Kreda powstrzymuje mrówki przed dobieraniem się do jedzenia, ryż jest zaproszeniem dla ptaków, czyli innych oprócz domowników stworzeń Bożych, do wspólnego posiłku. Taka jest geneza tworzenia rangoli. Kolisty zamknięty kształt wzoru uniemożliwia wtargnięcie do domostwa złych duchów.
Zwłaszcza, że dzięki temu utwierdzałam się w przekonaniu o
cudownej wielokulturowości Malezji.
Bombaj w Kuala Lumpur
Ale o tym zanudzam Was bez przerwy, więc
teraz już lepiej zmilczę. I przygotuję się do opisania trzeciego oblicza Kuala
Lumpur. Już wkrótce!
Ależ tam pięknie i kolorowo. Aparatu bym nie chowała 😉
OdpowiedzUsuńAleż tam pięknie i kolorowo. Aparatu bym nie chowała 😉
OdpowiedzUsuńAleż tam pięknie i kolorowo. Aparatu bym nie chowała 😉
OdpowiedzUsuńNie chowałam! :)
UsuńAle piękna wyprawa :)
OdpowiedzUsuńCudownie kolorowa i egzotyczna wyprawa :)
OdpowiedzUsuńWow, fajnie tam �� Te kolory ❤
OdpowiedzUsuńNa pewno to miejsce ma w sobie magię!
OdpowiedzUsuń