Do Susy pojechałyśmy na weekend (uszczuplony o wizytę w Al-Dżamie)
i okazało się, że to trochę za mało, bo w mieście tym znajduje się całe mnóstwo
ciekawych miejsc. Weźmy chociaż taki ribat, czyli klasztor-warownię, w którym
od około 800 roku przez kilkaset lat mieszkali mnisi-wojownicy.
W czasie pokoju zajmowali się nauczaniem,
zaś gdy nadchodziło zagrożenie, ich uczelnia zamieniała się w twierdzę,
stanowiącą schronienie dla miejscowej ludności. Budowla to imponująca a do tego
dysponująca wieżą, z której rozciąga się wspaniały widok na miasto i morze, bo
Susa – jak wiele tunezyjskich miejscowości – leży wzdłuż morskiego
brzegu. Bardzo śmiesznie wyglądają wielkie okręty, które cumują praktycznie w
centrum miasta. O, proszę, tu widać: ulica, samochody, statek…
albo tu: meczet, domy, statek…
Podobno w Susie są też piękne plaże, ale my nie miałyśmy
czasu na wylegiwanie się na piasku, bo i tak z ledwością zdążyłyśmy zobaczyć
to, co sobie zaplanowałyśmy (udało się tylko dlatego, że katakumby były
zamknięte i zaoszczędziłyśmy trochę czasu…). Jak zwykle bowiem, oprócz atrakcji
opisanych w przewodniku natrafiłyśmy na ciekawe miejsca, które obejrzałyśmy
dzięki życzliwości tubylców. Tak było w przypadku tureckiej łaźni.
Przechodziłyśmy
przypadkiem koło takich drzwi:
Myślałyśmy, że to wejście do łaźni, okazało się jednak, że znajduje się za nimi kotłownia. Pan, który w
niej pracuje, i chyba mieszka, pokazał nam najpierw dokładnie wszystko w tym
małym pomieszczeniu,
trochę było wąsko, ale pan zaprosił nas serdecznie. Z tyłu widać piec grzejący wodę do łaźni
a potem zaprowadził nas od drugiej strony do właściwego
wejścia do łaźni. Co prawda był to akurat czas przeznaczony dla mężczyzn, więc
nie mogłyśmy zajrzeć do pomieszczeń kąpielowych, ale obejrzałyśmy wszystkie wyłożone
kafelkami sale wypoczynkowe.
przyjemnie, prawda?
Pan zachęcał nas też do przyjścia tego
samego dnia nieco później, bowiem za kilka chwil miała zacząć się pora kobieca,
ale podziękowałyśmy odmownie. I tylko po części dlatego, że pan powiedział, że
podgrzewa wodę do temperatury 120°C (!)
łaźnia męska, a po odwróceniu tablicy
łaźnia damska
Inną, niezaplanowaną, ale bardzo pouczającą i interesującą była
wizyta w sklepie z odzieżą dla ortodoksyjnych muzułmanek.
reklama sklepu
Sprzedająca tam pani
zakryta była szczelnie od stóp do głów. Miała nawet rękawiczki na dłoniach i oczy zasłonięte drobną firanką.
Trochę lękam się takich osób, bo stereotyp każe upatrywać w nich fundamentalistów
wrogo nastawionych do przybyszów z Zachodu. Jednak – jak to często bywa –
rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pani nie miała akurat klientek i z
chęcią wdała się w rozmowę, odpowiadając nawet na nieco głupie pytania o
falbanki i pelerynki.
w środku suknia ślubna, po prawej pelerynka świadcząca o tym, że nawet w świecie surowych zasad jest miejsce na modę
Dowiedziałyśmy się
więc, że na ulicę należy zakładać odzież w kolorach nieatrakcyjnych, to znaczy:
czarną, brązową, szarą, beżową, khaki, fioletową (zdaje się, że choć Europejki
kierują się przeciwnymi pobudkami, to wybierają dokładnie takie same kolory, o
czym najłatwiej przekonać się patrząc na nasze zimowe kurtki i płaszcze).
Pod okrycie
wierzchnie właściwie nie trzeba nic zakładać, ale jednak nosi się spodnie, na
wypadek, gdyby wiatr podwinął rąbek sukni. Z rękawami nie ma takiego problemu,
bo zakończone są pętelką na palec, która uniemożliwia przypadkowe podwinięcie. Wszystko to pani sprzedawczyni opowiadała z
ochotą i uśmiechem, który choć ukryty pod nikabem, był wyraźnie odczuwalny.
pani miała na sobie nikab z siateczką na oczy, podobny do tych wiszących na górze
Uśmiechały się też do nas panie w domu towarowym z
artykułami dla turystów.
turystyczne centrum handlowe z zewnątrz
i w środku
Jedna z nich, pomagająca nam przy zakupie spodni,
próbowała mnie zagadywać. Nie rozumiałam ani słowa (a przecież mam
zaświadczenie o uczestnictwie w 105 lekcjach!) i już się chciałam zmartwić, ale
szczęśliwie okazało się, że pani mówi do mnie w dialekcie, bo... arabski zna
słabo!
Ja na razie jeszcze też, a jutro egzamin, więc pozwolicie, że dziś na
tym skończę, a o najładniejszym miejscu w Susie oraz o oficjalnych atrakcjach turystycznych
tego miasta opowiem Wam jutro.
pozdrowienia z Susy
PS uprzedzając ewentualne pytania informuję, że symbol ryby - bardzo popularny w Tunezji - jest znakiem pomyślności i nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
A to się spodziewałaś bardzo inteligentnych pytań!
OdpowiedzUsuńNo bo miałam wrażenie, że na każdym zdjęciu jest ryba...
OdpowiedzUsuńNo faktycznie, ryb trochę było, ale mnie jakoś nie wpadły w oko, dopiero jak się cofnęłam i obejrzałam jeszcze raz, to je zauważyłam.
OdpowiedzUsuńMagdu się chyba odnosi do pytań w sklepie z odzieżą "totalną". Fajne takie babskie spojrzenie na świat :). Kiedyś w Wiedniu widziałam sklep z odzieżą, która była jednocześnie europejska i spełniała standardy muzułmańskie. Np. były tam czapki, które wyglądały jak modne europejskie egzemplarze (np. zwykłe czapki z daszkiem albo leninówki), ale miały dodatkowe zasłony, żeby zakryć włosy i szyję. Twój sklep to przy tym konserwa :).
A zrobiłaś zdjęcia w tym sklepie? Chętnie bym zobaczyła!
UsuńNiestety nie :(. Teraz też żałuję, ale po pobycie w Istambule, gdzie takie stroje były na porządku dziennym, to nie było dla mnie bardzo dziwne. Ale teraz, z perspektywy czasu, widzę, że faktycznie dla nas to mocno nietypowe.
OdpowiedzUsuń