Kiedy przed wyjazdem do Tunezji spotykałam się ze
zdziwieniem znajomych (po co tam jedziesz, przecież tam nic nie ma), to na ogół odpowiadałam, że
przecież dla samej Kartaginy warto by się do tego kraju wybrać. Kartagina.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale zawsze wyobrażałam sobie, że to fascynujące
miejsce.
A teraz okazuje się, że będąc w Tunezji nie napisałam o nim nic.
Złożyło się na to kilka powodów, czy też może raczej jeden złożony powód. Przede
wszystkim Kartagina jest znacznie większa niż przypuszczałam i podczas
pierwszej wizyty nie udało mi się zobaczyć wszystkiego. Sześć stacji
podmiejskiej kolejki ma nazwę „Carthage” (czyli Kartagina) i przy każdej z nich
znajdują się obiekty, będące pozostałościami starożytnego miasta.
jedna z kartagińskich stacji. Aż się prosi, żeby napisać "stacyjka"
Trzeba więc
było zwiedzanie podzielić na kilka etapów. A ponieważ pierwsza wizyta nieco
mnie rozczarowała, to drugi raz ciągle był odkładany. I dopiero kiedy wszystko
inne w okolicy było już spenetrowane, a czas wyjazdu z Tunezji zbliżał się
nieubłaganie, pojechałam do Kartaginy ponownie. I dobrze się stało, bo ta druga
wizyta była o wiele ciekawsza. Dlatego, jeśli macie mało czasu i nie możecie
poświęcić Kartaginie kilku dni, a przynajmniej całego jednego dnia, to nie idźcie
do Muzeum Narodowego Kartaginy (w Bardo jest ciekawiej) i otaczających je
skromnych ruin.
widok na morze piękny, ale ruiny takie sobie
Lepiej wybierzcie się do amfiteatru, gdzie przywiązane do
dzikich byków zakończyły swe życie święte Perpetua i Felicyta. Amfiteatr miał
wtedy pięć pięter mieszczących 36 tysięcy widzów i był przystosowany do
napełniania wodą, tak aby móc w nim odgrywać morskie sceny batalistyczne.
Dziś nie
zostało z tego wiele, ale miejsce jest ciekawe i warte odwiedzenia. A jak już
tam będziecie, to właściwie tuż obok znajdują się – naprawdę imponujące –
cysterny La Malga, do których woda doprowadzana była długim na 132 km
akweduktem z gór.
Na cysterny patrzy się jedynie - oficjalnie rzecz biorąc - z góry.
dachy wielkich zbiorników na wodę
Schodki prowadzące w dół, do najfajniejszej części zabytku są
zagrodzone żelaznymi barierkami.
wejście wzbronione
No ale, nie zapominajmy, że jesteśmy w kraju
arabskim. Moja koleżanka pamiętała o tym, od razu przelazła przez przeszkodę i
zniknęła w korytarzach prowadzących do ogromnych zbiorników. Ja (ach, ta
wrodzona praworządność) robiłam zdjęcia, stojąc grzecznie na górze. Po jakichś
3 minutach zauważył mnie strażnik pilnujący obiektu.
- Salam, masz bilet? – spytał.- Nie, bo ja… - zaczęłam, ale strażnik przerwał mi machnięciem ręki.
- Dobra, chodź, pokażę ci najładniejsze miejsca – powiedział, odsuwając zardzewiałe barierki i prowadząc mnie w dół do teoretycznie zamkniętej części. Przez następne pół godziny, z dużym znawstwem, opowiadał nam o genialnym starożytnym systemie doprowadzania i gromadzenia wody. I co chwila używał wyrażeń, których akurat tego dnia uczyłam się w szkole, dzięki czemu nie tylko rozumiałam, co mówił, ale też stawałam się coraz bardziej zadowolona z siebie i programu nauczania w moim instytucie.
wewnątrz cystern
Inne kartagińskie miejsce, które też mi się podobało, to
Łaźnie Antonina (Antoniusza). Niegdyś były jednymi z największych term Imperium
Romanum, dziś są imponującą ruiną. Basen o wymiarach olimpijskich, miejsce do
kąpieli zimnych, ciepłych i gorących czy siłownię trzeba sobie co prawda
wyobrazić, ale to co pozostało jest wystarczającym budulcem dla imaginacji,
zwłaszcza, że na terenie łaźni umieszczono rysunek wspomagający.
tak było kiedyś
a tak jest dziś
No i w sumie wychodzi na to, że mi się w Kartaginie jednak dość
podobało.
termy były naprawdę duże
Tylko to muzeum niepotrzebne…
(lubię kwiatki)
(ja też lubię kwiatki :))
OdpowiedzUsuń