Jest czas podróży i jest czas powrotu. Rozpakowywanie
plecaka, wspominanie, pranie, wspominanie, spotkania z bliskimi, wspominanie… A
wspomina się oczywiście najlepiej przy stole zastawionym daniami, które poznało
się w podróży.
Ja postanowiłam ugościć moich znajomych nie tylko harissą i
marynowaną cytryną, ale też brikiem. Okazało się jednak, że to zadanie nieco
ponad moje siły. Nawet z pomocą 2 doświadczonych kucharek, nie udało się
usmażyć tego faszerowanego tuńczykiem i jajkiem placka, tak żeby ciasto stało
się chrupiące, a żółtko pozostało płynne. Płaty do brika przywiozłam z Tunisu,
mieszankę tuńczykowo-serowo-cebulową zrobiłam z polskich artykułów, ale wyszła
bardzo tunezyjsko w smaku. Posypałam ją obficie natką, którą tak miło się teraz
kupuje – pęczki są ogromne, a listki duże, lśniące i aromatyczne.
Wszystko szło
gładko i zgodnie z planem, do momentu, gdy do nafaszerowanych placków trzeba
było wbić jajko i wszystko to usmażyć. W wyniku kucharskiego konsylium,
pierwszy brik powędrował do piekarnika (że niby nie trzeba będzie przekręcać
placka i się nie rozwali). Owszem, nabrał złotej barwy, ale białko się nie
ścięło, a całość przykleiła się do papieru do pieczenia. W smaku był nawet dość
dobry, więc zjadłszy efekt eksperymentu, przystąpiłyśmy do kolejnej próby, tym
razem smażąc brika na patelni.
Pomimo wielu zabiegów efekt był dość podobny, z
tym, że tym razem ścięło się nie tylko białko, ale też i żółtko. Trzecia próba
(wbijanie jajka, gdy placek jest już trochę podsmażony) też się nie udała i
śmiało mogę stwierdzić, że zrobienie dobrego brika to duża sztuka! Wpisuję tę
potrawę na listę dań trudnych, przyznając mu wysokie miejsce (może nawet w
pierwszej trójce).
a wygląda tak niewinnie...
Na szczęście menu tego wieczoru nie ograniczało się do brika
i goście wyszli nakarmieni nie tylko tuńczykowym farszem, ale też keftedżi,
czyli sałatką ze smażonych warzyw. W Tunisie widziałam, jak się ją przyrządza i teraz
postanowiłam przetestować moją pamięć i odtworzyć tę potrawę. Robi się ją dość
prosto, choć wymaga nieco pracy i czasu. Różne warzywa (papryka, ziemniaki,
dynia, pomidory, cebula) smaży się oddzielnie na głębokim tłuszczu, a potem
wszystko sieka, miesza razem z sadzonym jajkiem i obficie posypuje natką
wymieszaną z cebulą.
wszystkie usmażone warzywa należy zmasakrować i wymieszać
Zadanie jest nietrudne, pamiętać tylko należy o tym, że
warzywa mają w sobie wodę i wrzucane na gorący olej pryskają, pozostawiając
niemiłe ślady na kuchni oraz rękach wrzucającego. Poza tym, okazało się, że smażone
pomidory płaczą. Słowo daję! Każdy wrzucany do garnka pomidor wydawał z siebie
tak straszliwy pisk, że aż mnie zęby rozbolały.
Na szczęście trwało to tylko chwilkę.
Warto zatkać uszy i nie rezygnować z przyrządzania keftedżi, bo smakuje
wybornie, tak na ciepło, jak i na zimno. Potrawę tę podaje się oczywiście z
bagietką,
bagietka musi być (zdjęcie oczywiście z Tunisu)
a w wersji polskiej także z lampką (no, może dwiema) dobrego wina. A
potem to już tylko zimny arbuz i gorące wspomnienia…
Moje ręce przy patelni są! Teraz wszyscy wiedzą, że brika zrobić nie umiem ;) Pyszny jest i zamierzam nauczyć się wykonywać go poprawnie. A w tej wybornej sałatce to jajko sadzone się sieka czy to może być omlet?
OdpowiedzUsuńJajko smaży się w tym samym oleju, a potem sieka. W wersji tunezyjskiej było jeszcze dodatkowe całe jajko sadzone położone na wierzchu mieszanki warzywnej, ale ja uznałam, że to już chyba przesada.
UsuńA jakie sa pozostale 2 potrawy z pierwszej najtrudniejszej trojki? :)
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale nie umiem robić naleśników, rwą mi się. Boję się też ciasta drożdżowego. No i słabo wychodzą mi ogórki kiszone, ale to pewnie przez niechęć do ścisłego przestrzegania proporcji podanych w przepisie...
UsuńSzacun!
OdpowiedzUsuń