Bułgaria to jedno z moich ulubionych państw. Stanowi
perfekcyjne połączenie atmosfery wakacji w ciepłym kraju i swojskości. Kuchnia
prawie śródziemnomorska, język na tyle podobny do rosyjskiego, że można się
dogadać, ludzie sympatyczni, wino tanie, słońce na okrągło. No, lubię Bułgarię
i już!
Swego czasu często tam bywałam i dużo jadałam. Sałatkę
szopską oczywiście, ale też makaron marinara, który kiedyś musiałam z
sofijskiej restauracji wieźć do Warszawy, bo ciężarnej koleżance śnił się po
nocach i koniecznie musiała go zjeść.
Kulinarnych wspomnień mam z Bułgarii całe mnóstwo, ale nie
to jest dziś ważne. Moim zadaniem jest zrobić bułgarskie danie. Bez korzystania
z przywiezionych stamtąd produktów, niestety.
Postanowiłam, że będzie to pindżur – pasta
bakłażanowo-parykowo-pomidorowa, trochę podobna do popularnego, nawet u nas
ajwaru.
podstawowe składniki pindżuru to bakłażan i papryki, które należy upiec
Żeby ją zrobić trzeba najpierw upiec bakłażany i papryki.
Potem obrać jedne i drugie i dorzucić do garnka, w którym już wcześniej dusiły
się pomidory z czerwoną cebulą.
z pomidorami poszłam trochę na łatwiznę, ale wiadomo, jak smakują świeże pomidory w lutym
Potem dorzuca się jeszcze czosnek, dosypuje
trochę chili, sól, pieprz cukier i gotuje aż mieszanka uzyska gęstą
konsystencję.
Pod sam koniec dolewa się odrobinę octu jabłkowego i miksuje
wszystko razem, tak żeby powstała pasta. W tym właśnie punkcie popełniłam błąd.
Pomyślałam, że co za różnica – nawet jeśli gęstość nie jest jeszcze
odpowiednia, mogę najpierw miksować, a potem odparowywać. Boleśnie przekonałam
się, że jednak różnica jest. Otóż przed zmiksowaniem warzywa grzecznie się
gotowały, natomiast po, kiedy były już czymś w rodzaju zupy krem, zaczęły
wybuchać.
To znaczy, gdy mikstura się zagotowywała, garnek bulgotał i
wyrzucał z siebie gorące czerwone kleksy, niczym wulkan, który właśnie się
aktywował. Jedynym co powstrzymywało erupcję, było nieustanne mieszanie. Ja
niestety na chwilę puściłam łyżkę, a kiedy ponownie przysunęłam rękę do garnka,
ten strzelił we mnie wrzącą masą i teraz mam na palcu piekący bąbel.
Pamiętajcie zatem, żeby zawsze najpierw uzyskać odpowiednią
gęstość, a dopiero potem miksować. Dobrze radzę!
Ale nic to, rana nie jest śmiertelna, a pindżur wyszedł
smaczny.
Do tego okazało się, że w bardzo prosty sposób można zrobić z niego
inne – również bułgarskie – danie. Wystarczy wymieszać go z twarożkiem lub
gęstym jogurtem (typu bałkańskiego, oczywiście) i już mamy urnebes. Który też
jest dobry, a nawet chyba lepszy od pindżuru. Zdaje się, że większą część sosu
przerobię właśnie na urnebes. I zjem sobie wspominając letnie wieczory nad
Morzem Czarnym…
A następnym razem wybierzemy się do Afryki. Będzie danie z
Burkina Faso. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz