Do 1991 roku Mt. Pinatubo był po prostu najwyższym szczytem
w okolicach Manili. Jednak nie na tyle wysokim, by stanowił szczególną
atrakcję.
okolica całkiem zwyczajna - palmy, chaty, koguty...
Wszystko zmieniło się w czerwcu 1991 roku. Pinatubo
postanowił przypomnieć ludziom, że nie jest jakąś tam sobie górką, tylko czynnym
wulkanem. Zrobił to tak skutecznie, że
jeszcze teraz – prawie 30 lat po erupcji – podstawowym artykułem proponowanym
przyjezdnym jest maseczka przeciwpyłowa. W miasteczku Santa Juliana – miejscu startowym wycieczek na Pinatubo – taka maseczka wydaje się niepotrzebnym
gadżetem. Jednak jadąc odkrytym samochodem przez pokryte wulkanicznym pyłem wyschnięte
(prawie) koryto rzeki, żałowałam, że jej nie kupiłam.
Jednak zanim pył zaczął sypać się na mnie grubą warstwą,
musiałam
wstać o świcie i udać się do punktu medycznego, gdzie wszystkim turystom
mierzono ciśnienie.
ciśnieniomierz na stoliku po lewej
Po co? Nie mam pojęcia. Może żeby dodać nieco
dreszczyku i uczynić wycieczkę niezapomnianą? Jeśli tak, to niepotrzebna
fatyga. I bez tego wyprawa na Mt. Pinatubo jest bardzo ciekawa. No bo tak:
najpierw jedzie się godzinę po straszliwych wertepach, kamieniach i
strumieniach, oglądając z zadziwieniem niesamowite rzeźby utworzone przez lawę
wulkaniczną.
Potem kolejną godzinę idzie się w takim trochę dziko górskim,
a
trochę księżycowym otoczeniu.
i kamienie i woda miały różne kolory
Po drodze spotyka się mieszkających u stóp
wulkanu ludzi, którzy wyglądają zupełnie inaczej niż wszyscy inni Filipińczycy.
Aeta to rdzenni mieszkańcy tych ziem. A jednocześnie najbiedniejsi i żyjący w
najtrudniejszych warunkach.
samochodem, nawet terenowym, dojechać się tu nie da
W czasach hiszpańskiej kolonizacji z powodu swojej
ciemnej karnacji i kręconych włosów nazywani byli „Negritos”.
Łatwo sobie wyobrazić, co za
tym szło. A potem to już pewnie zostało tak z przyzwyczajenia. Nie spotkałam
ich nigdzie indziej, tylko wśród pylistych skał Pinatubo. Idąc do wulkanu,
można u nich kupić wodę albo breloczek na pamiątkę. Bardzo edukacyjny
breloczek. Widać na nim, jak wyglądała góra przed 1991 rokiem, co się wydarzyło
i jak jest teraz.
to akurat zdjęcie z koszulki, ale na breloczku mam to samo
Aż nie chce się wierzyć, że tak po prostu ze szczytu oderwał
się kawał mający około 300 metrów. I że przedtem pięknego jeziora, które można
podziwiać w powstałym po erupcji kraterze, zupełnie nie było. Naprawdę niesamowite!
Dla miejscowej ludności wybuch był straszliwą katastrofą. 800
osób straciło życie, a wielu ewakuowanych przez kilka miesięcy nie mogło
wrócić do swoich domów. Inni zostali i całymi tygodniami codziennie zrzucali
pył z dachów, chroniąc je przed zawaleniem.
Pociechą w tym wszystkim jest to, że gdy sytuacja została
już opanowana, nowa postać Pinatubo stała się turystyczną atrakcją. Teren wkoło
krateru został uporządkowany
trochę nawet nadmiernie wszystko uporządkowano
i teraz codziennie kilkanaście samochodów
terenowych wozi cudzoziemców na spotkanie z wulkanem.
tu zaczyna się najpiękniejszy fragment trasy. I uważam, że - bez względu na wiek - nie warto pokonywać go zbyt szybko
W ten sposób ma on okazję
wynagrodzić ludziom straty, jakie ponieśli z powodu jego erupcji.
Nie wiem, jak było tam przedtem, ale teraz droga do krateru
jest naprawdę piękna, zwłaszcza na końcowym odcinku,
gdy człowiek nagle
znajduje się w iście rajskim ogrodzie i idzie sobie środkiem strumienia, mając
po drodze nieprzyzwoicie zieloną i bujną zieleń.
A potem, też dość zaskakująco,
okazuje się, że to już i przed oczami rozpościera się intensywnie niebieskie
jezioro.
Warto tu przyjechać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz