poniedziałek, 10 lutego 2020

Filipiński pył wulkaniczny


Do 1991 roku Mt. Pinatubo był po prostu najwyższym szczytem w okolicach Manili. Jednak nie na tyle wysokim, by stanowił szczególną atrakcję.

okolica całkiem zwyczajna - palmy, chaty, koguty...

Wszystko zmieniło się w czerwcu 1991 roku. Pinatubo postanowił przypomnieć ludziom, że nie jest jakąś tam sobie górką, tylko czynnym wulkanem.  Zrobił to tak skutecznie, że jeszcze teraz – prawie 30 lat po erupcji – podstawowym artykułem proponowanym przyjezdnym jest maseczka przeciwpyłowa. W miasteczku Santa Juliana – miejscu startowym wycieczek na Pinatubo – taka maseczka wydaje się niepotrzebnym gadżetem. Jednak jadąc odkrytym samochodem przez pokryte wulkanicznym pyłem wyschnięte (prawie) koryto rzeki, żałowałam, że jej nie kupiłam.


Jednak zanim pył zaczął sypać się na mnie grubą warstwą, 


musiałam wstać o świcie i udać się do punktu medycznego, gdzie wszystkim turystom mierzono ciśnienie. 

ciśnieniomierz na stoliku po lewej

Po co? Nie mam pojęcia. Może żeby dodać nieco dreszczyku i uczynić wycieczkę niezapomnianą? Jeśli tak, to niepotrzebna fatyga. I bez tego wyprawa na Mt. Pinatubo jest bardzo ciekawa. No bo tak: najpierw jedzie się godzinę po straszliwych wertepach, kamieniach i strumieniach, oglądając z zadziwieniem niesamowite rzeźby utworzone przez lawę wulkaniczną. 


Potem kolejną godzinę idzie się w takim trochę dziko górskim, 


a trochę księżycowym otoczeniu. 

i kamienie i woda miały różne kolory

Po drodze spotyka się mieszkających u stóp wulkanu ludzi, którzy wyglądają zupełnie inaczej niż wszyscy inni Filipińczycy. Aeta to rdzenni mieszkańcy tych ziem. A jednocześnie najbiedniejsi i żyjący w najtrudniejszych warunkach. 

samochodem, nawet terenowym, dojechać się tu nie da

W czasach hiszpańskiej kolonizacji z powodu swojej ciemnej karnacji i kręconych włosów nazywani byli „Negritos”. 


Łatwo sobie wyobrazić, co za tym szło. A potem to już pewnie zostało tak z przyzwyczajenia. Nie spotkałam ich nigdzie indziej, tylko wśród pylistych skał Pinatubo. Idąc do wulkanu, można u nich kupić wodę albo breloczek na pamiątkę. Bardzo edukacyjny breloczek. Widać na nim, jak wyglądała góra przed 1991 rokiem, co się wydarzyło i jak jest teraz. 

to akurat zdjęcie z koszulki, ale na breloczku mam to samo

Aż nie chce się wierzyć, że tak po prostu ze szczytu oderwał się kawał mający około 300 metrów. I że przedtem pięknego jeziora, które można podziwiać w powstałym po erupcji kraterze, zupełnie nie było. Naprawdę niesamowite!


Dla miejscowej ludności wybuch był straszliwą katastrofą. 800 osób straciło życie, a wielu ewakuowanych przez kilka miesięcy nie mogło wrócić do swoich domów. Inni zostali i całymi tygodniami codziennie zrzucali pył z dachów, chroniąc je przed zawaleniem.
Pociechą w tym wszystkim jest to, że gdy sytuacja została już opanowana, nowa postać Pinatubo stała się turystyczną atrakcją. Teren wkoło krateru został uporządkowany

trochę nawet nadmiernie wszystko uporządkowano

 i teraz codziennie kilkanaście samochodów terenowych wozi cudzoziemców na spotkanie z wulkanem. 


tu zaczyna się najpiękniejszy fragment trasy. I uważam, że -  bez względu na wiek - nie warto pokonywać go zbyt szybko

W ten sposób ma on okazję wynagrodzić ludziom straty, jakie ponieśli z powodu jego erupcji.
Nie wiem, jak było tam przedtem, ale teraz droga do krateru jest naprawdę piękna, zwłaszcza na końcowym odcinku, 


gdy człowiek nagle znajduje się w iście rajskim ogrodzie i idzie sobie środkiem strumienia, mając po drodze nieprzyzwoicie zieloną i bujną zieleń.



 A potem, też dość zaskakująco, okazuje się, że to już i przed oczami rozpościera się intensywnie niebieskie jezioro.


Warto tu przyjechać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz