Burkina Faso to niespełnienie.
Nie mam tu na myśli znaczenia nazwy tego kraju, bo ona tłumaczy się jako Kraj Prawych
Ludzi. Chodzi mi o moje niespełnienie. Od zawsze bardzo chciałam tam pojechać i
raz już byłam bardzo tego bliska.
Kupiłam przewodnik, ustaliłam plan, spakowałam
plecak, poleciałam do Paryża… i w efekcie splotu różnych wydarzeń odwiedziłam
Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię i Mali. A kiedy byłam już blisko Burkiny,
skończył mi się czas i musiałam wracać. Potem jeszcze raz zbliżyłam się do burkińskiej
granicy od strony Ghany, ale też nie dane mi było przekroczyć tę granicę.
No i zostałam tak z tym
przewodnikiem, którego widok przypomina mi o tym, że chcę do Burkiny. Może
jeszcze się kiedyś uda, na razie muszę się zadowolić burkińską potrawą.
Wybrałam taką z wesołą nazwą. Krakro to coś jakby panierowane kopytka w
kształcie kotletów. Tyle, że robi się je nie z naszych ziemniaków, a z batatów.
Najpierw trzeba je ugotować do
miękkości i dokładnie ugnieść.
Następnie dodaje się do batatów mąkę oraz trochę mleka, wyrabia ciasto i formuje kotlety, które panieruje się w jajku i bułce tartej.
Następnie dodaje się do batatów mąkę oraz trochę mleka, wyrabia ciasto i formuje kotlety, które panieruje się w jajku i bułce tartej.
No i smaży oczywiście.
W przepisie poradzono, żeby
podawać je z czatnejem, ja wybrałam surówkę z kapusty i piklowanego mango
(przywiozłam z Filipin – pyszne!). A ponieważ miałam jeszcze resztkę
bułgarskiego pindżuru, zrobiłam z niego sos, który bardzo udanie uzupełnił
burkiński obiad.
Ogólnie wyszło bardzo smacznie, co pozwoli mi z optymizmem
podejść do kolejnego wyzwania. W następnym odcinku będzie o daniu z Burundi.
Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz