Afrykańskie dania zwykle nie są wyrafinowane. Ich głównym
zadaniem nie jest sprawianie uciechy oczom ani igranie z kubkami smakowymi. Mają
przede wszystkim zaspokoić głód i dać sił do pracy.
Jeśli przy okazji uda się zrobić coś smacznego, to wartość
dodana. I dzisiejsze danie z maleńkiego kraju wciśniętego między Rwandę a
Tanzanię, właśnie takie jest. To znaczy pożywne i nawet dość smaczne, ale
stanowczo nie piękne.
Burundi ze stolicą w Budżumburze
Co nie znaczy, że przyrządzenie go nie sprawiło mi
przyjemności. Sprawiło, i to dużo. Przepis na burundyjskie danie wymagał użycia
plantanów, które nie są dostępne w zwykłych warszawskich warzywniakach. Na
szczęście jest u nas kilka sklepów afrykańskich, więc urządziłam sobie wycieczkę
do jednego z nich (ulica Borsucza, na tyłach bazaru przy Bakalarskiej). I to
właśnie była ta przyjemność. Bo nie dość, że kupiłam plantany i okrę, to udało
mi się - zapomniawszy o lutowej szarudze – przenieść na chwilę do cudownej,
chaotycznej, kolorowej i egzotycznej Afryki. Polecam Wam wizytę w tym sklepie,
w którym są nie tylko artykuły spożywcze i afrykańskie alkohole (w tym wino
palmowe), ale też kosmetyki i sztuczne włosy, a pani sprzedawczyni – bardzo miła
Kamerunka – plecie warkoczyki i w ogóle może na zamówienie zrobić prawdziwą
afrykańską fryzurę. Na to się nie zdecydowałam, ale spędziłam w tym sklepie
dłuższą chwilę i na pewno jeszcze wrócę. Zwłaszcza, że przede mną jeszcze
potrawy z wielu afrykańskich krajów.
Po tym nieco przydługim wstępie przejdźmy może do tematu
dzisiejszego etapu KrajKuchni, czyli dania z Burundi. Będzie to fasola z
plantanami.
Robi się ją bardzo prosto. Fasolę należy albo namoczyć na noc i
ugotować, albo wyjąć z puszki. W każdym przypadku wrzuca się ją na patelnię, na
której uprzednio usmażyła się cebula i pokrojone w plasterki plantany.
Następnie
należy dolać litr wody i gotować wszystko, aż woda wyparuje i danie uzyska
konsystencję gęstej ciapy. Potem tylko doprawia się do smaku solą i
chili.
Jak widać, danie nie jest zbyt efektowne, więc pewnie nie
będę go serwować gościom. Ale sama zjadłam bez przykrości. Było dość smaczne i na
długo dało poczucie sytości.
Tak oto dotarliśmy do końca kolejnego etapu – Burundi to
ostatnie państwo na literę B. Było ich wiele – aż 17 (ale to nie rekord, będą
jeszcze obfitsze litery) – i to z praktycznie wszystkich stron świata, dzięki
czemu odbyłam wirtualnie kilka naprawdę ciekawych wypraw.
Przed nami litera C – znacznie mniej liczna, ale też
zapowiada się ciekawie. Zapraszam zatem na następny kawałek KrajKuchni – będzie
danie z Chile.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz