czwartek, 30 października 2014

Obiady czwartkowe


 Kilka dni temu na kiermaszu, na którym zbierano pieniądze na potrzeby misji w Zambii, kupiłam książkę kucharską z przepisami kuchni azjatyckich. Niby nic, a jednak…

 


Książka wydana w 1978 roku nie przyciąga jakoś szczególnie okładką i pewnie wiele osób przeszłoby koło niej obojętnie. Ja jednak – od czasu, gdy na mojej drodze do pracy znajdował się skup makulatury z książkami po 1 zł – bardzo lubię takie stare, z pozoru nieatrakcyjne książki. Wiele razy przekonałam się, że te niewyględne i - nie bójmy się stwierdzenia – brzydkie książki okazują się prawdziwymi skarbami. Tak też było i w tym wypadku. Poza wyglądem, składa się ona z samych zalet. Nawet lektura wstępu była szalenie interesująca i to nie tylko ze względu na barwny i przemawiający do wyobraźni język.
 
Fragment zatytułowany „słowniczek przypraw i mniej znanych składników potraw” przekazuje bogatą wiedzę na temat Polski lat siedemdziesiątych. Dzięki niemu dowiedziałam się między innymi, że suszoną bazylię można było kupić w Herbapolu, bakłażany rzadko pojawiały się w sprzedaży, a curry dostępne w polskich sklepach miało tyle wspólnego z prawdziwym, co kawa zbożowa z naturalną. Żeby poznać właściwy smak tej przyprawy, należało się udać do Peweksu.
Wiele też jest w „Kuchniach azjatyckich” cennych porad (nie mających związku z życiem w PRL).  Najciekawsza wydała mi się przestroga przed spożywaniem alkoholu lub mleka razem z mango. Wiedzieliście, że może to doprowadzić do zatrucia?? Ja nigdy o tym nie słyszałam.

O ile pierwsze 20 stron książki sprawiły mi przyjemność, o tyle kolejne wprawiły mnie w prawdziwy zachwyt. Bo choć moja kolekcja książek kucharskich jest dość bogata, to do tej pory nie miałam żadnych przepisów kuchni kirgiskiej, tadżyckiej czy kałmuckiej. A tu proszę, jest wszystko, elegancko podzielone na poszczególne kraje.
Oczywiście czym prędzej zabrałam się za gotowanie. Najpierw zajęłam się potrawami prostymi (żeby nie trzeba było biegać do sklepu po składniki dania) a jednocześnie intrygującymi. Taką zdała mi się kiełbasa smażona w wódce (kuchnia chińska).
Do jej przygotowania potrzebne są takie składniki:

kiełbasa swojska, z ziarenkami gorczycy

Oraz olej i cukier. Co prawda nie do końca wiedziałam, co znaczy, że wódka ma być gatunkowa, ale oczywiście nie przejęłam się tym i wzięłam zwykłą, taką jaką akurat miałam w lodówce.
Posypana cukrem i usmażona w wódce kiełbasa zasmakowała mi tak bardzo, że następnego dnia znów sobie ją przyrządziłam i z pewnością wejdzie na stałe do mojego jadłospisu. Zwłaszcza, że – jak zapewniają autorzy książki – wódka niszczy tłuszcz i potrawa wcale nie jest tucząca :)


Następnym daniem, które mnie zainteresowało, była zupa z mąki (kuchnia kirgiska).  Do jej zrobienia wystarczy mąka, odrobina oleju i cebula. Dla wzbogacenia smakowitości tego raczej mało wykwintnego dania należy je jeszcze posypać koperkiem. Ja dodałam też trochę berberysu, żeby rozweselić  szarą zupę. Wszystko razem było nawet dość dobre, ale jedząc cały czas myślałam, jakie mam szczęście, że w moim kraju występuje obfitość owoców i warzyw.

Pewnie dlatego, zaraz po zupie zrobiłam jabłka w śmietanie (kuchnia kałmucka). Tym razem nie dało się ukryć, że danie jest kaloryczne, ale za to jakie dobre! A do tego banalnie proste. Wystarczy pokrojone jabłka gotować długo w śmietanie, a pod koniec, gdy owoce są już zupełnie miękkie, wsypać do garnka cukier. Wychodzi pyszny słodziutki deser, który ma tę dodatkową zaletę, że pozwala zagospodarować jabłka, które w tym roku wyjątkowo obrodziły i grubą warstwą zalegają cały balkon.
może nie wygląda to jakoś szczególnie pięknie, ale smakuje naprawdę dobrze

To chwilowo wszystkie dania, które przetestowałam, ale coś mi się zdaje, że niedługo zrobię palestyńską kurę nadziewaną bananami…

PS cytat z "Kuchni azjatyckich":  Trzy są rozkosze życia, najpierwszą jest dobre jedzenie (...) :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz