Przyszła do mnie Pani Jesień, przynosząc ze sobą dary i
wyzwanie. Dary wyglądały tak:
Co było począć, najpierw namoczyłam grzyby i suszone gruszki, potem trochę pomyślałam i
zrobiłam tak: podsmażyłam na patelni boczek oraz cebulę i popieprzyłam
solidnie, bo według mnie, pieprz do grzybów pasuje idealnie.
boczek gotowy do smażenia
Kiedy tłuszcz z
boczku już się wytopił, a cebula zeszkliła, dodałam grzyby, suszone gruszki,
świeże jabłko i rozgniecione kulki jagód jałowcach (sztuk 4).
suszone, ale już po wymoczeniu
Wszystko razem
dusiło się przez chwilę, podczas gdy ja siekałam natkę. Od czasu pobytu w
Tunezji moje uczucia w stosunku do tej zieleniny stały się znacznie cieplejsze
niż to było kiedyś i teraz dodaję ją szczodrze do wszystkiego.
danie właściwie już gotowe
Na koniec, powodowana ułańską fantazją, owinęłam jesienną
mieszankę tunezyjskim plackiem do brika i usmażyłam na odrobinie oleju.
Oczywiście, brik jak to brik, trochę się rozpadł, ale to nic, bo przecież
miałam jeszcze do wykorzystania szyszkę i właśnie dzięki dziurze w placku
mogłam ją efektownie zużyć. J
prawda, że szyszka wspaniale zamaskowała dziurę?
Danie okazało się dość przyjemne, zwłaszcza, że na deser
miałam nalewkę z pigwy. To znaczy, pigwa, którą dostałam, nie zdążyła się jeszcze
przemienić w nalewkę, bo jak wiadomo, do tego potrzebna jest dłuższa chwila,
ale sam sok, powstały z zasypania pokrojonej pigwy cukrem, też jest bardzo
dobry. A za kilka miesięcy jesienna nalewka będzie jak znalazł na długie zimowe
wieczory.
Istotnie masz ułańską fantazję w kuchni. Podziwiam ją z pewną dozą zazdrości bo dla mnie kuchnia jest miejscem codziennej katorgi...
OdpowiedzUsuńW placek do brika! :D
OdpowiedzUsuńDobre!
:))))