Bahrajn to malusieńki kraiczek, którym mało kto się interesuje.
Jednak pod względem kulinarnym to miejsce bardzo ciekawe. Kuchnia arabska
naznaczona indyjskimi wpływami i bogata w dary morza – dla mnie to zestaw
idealny.
Z radością zatem przystąpiłam do produkcji machboos rubyan
(pisownia angielska, nie wiem, jak to powinno być po polsku). Przygotowanie
tego dania wymaga użycia osiemnastu składników, w tym suszonych cytryn, szafranu i wody różanej.
to tylko część potrzebnych składników
Wiem, że dla normalnych ludzi brzmi to przerażająco,
ale ja najbardziej na świecie lubię gotować właśnie takie potrawy. Uwielbiam
dosypywanie i dorzucanie przeróżnych przypraw. Najpierw szczypta kurkumy, potem
kawałek kory cynamonu, kilka ziaren ziela angielskiego, odrobina nitek szafranu,
trzy goździki i dwa nasiona kardamonu – no po prostu bajka! Nie dość, że czuję
się jak magik potrafiący wyczarować coś wspaniałego, to jeszcze cała
kuchnia napełnia się zapachami, które jak nic innego przywołują wspomnienia.
Takie właśnie gotowanie ma dla mnie prawdziwy sens.
A jak wyszło mi czarowanie bahrańskiego dania?
Najpierw przetrząsnęłam wszystkie szafki w poszukiwaniu
suszonej cytryny. Kilka sztuk przywiozłam sobie już jakiś czas temu z Bliskiego
Wschodu, nie bardzo wiedząc do czego takie twarde kule można użyć. W naszej
kuchni raczej do niczego, ale już do dań irańskich mogą się przydać. A dziś okazało
się, że także do bahrańskich.
Szczęśliwie znalazłam jeszcze dwie cytryny, więc wystarczyło
dokupić krewetki i można było się brać za gotowanie.
Najpierw do garnka z wodą wrzuciłam cebulę, cynamon, kurkumę
i liście laurowe.
Gdy taki rosołek zaczął bulgotać, dodałam sok z cytryny i
kilka całych krewetek oraz wszystkie ogonki. Całość zostawiłam na małym ogniu pod
przykryciem na 10 minut.
W innym rondlu podsmażyłam czosnek z kolendrą, a potem z
pomidorami, wodą różaną i suszoną cytryną. Gdy to wszystko się zagotowało,
dorzuciłam zezłoconą w jeszcze innym rondelku cebulę, szafran, wsypałam ryż i wlałam
płyn z pierwszego garnka (przecedzony, żeby potem krewetkowe ogonki nie zgrzytały
w zębach).
Całość gotowałam powoli, aż ryż wchłonął płyn i stał się
miękki.
W międzyczasie na zupełnie nowej patelni usmażyłam krewetki.
Na oliwie, z solą i pieprzem.
Zmęczyliście się już? To dobrze, bo właśnie kończymy. Zostało
tylko wyłożyć na talerz ryż i krewetki i posypać natką. No i
oczywiście zjeść, zachwycając się aromatem i smakiem. Chyba trzeba pomyśleć o wyprawie
do Bahrajnu!
A następnym razem spotkamy się w Bangladeszu. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz