Kiedy mówię znajomym, że się dokądś wybieram, reagują
najczęściej pytaniem:
- A co tam jest?
Tymczasem według mnie, nie zabytki i cuda natury stanowią o
atrakcyjności jakiegoś miejsca i o tym, czy podróż była udana. Najważniejsi są
spotykani po drodze ludzie – to oni wpływają na wyjątkowość i jakość wspomnień.
Azerbejdżan będę pamiętać bardzo dobrze. Zwłaszcza Szeki –
miasto oddalone od Baku o około 300 kilometrów, leżące niedaleko południowych
stoków Wielkiego Kaukazu.
w drodze z Baku do Szeki
Pojechałam tam autobusem, który poniekąd złapałam na stopa.
To znaczy, w okolicach dworca autobusowego w Baku zobaczyłam autobus z
tabliczką „Szeki”. Zamachałam – no bo co miałam do stracenia – a kierowca
zatrzymał się i otworzył drzwi. I dopiero kiedy wsiadłam, zorientowałam się, że
autobus jest pusty. Jechał z bazy czy innej zajezdni, a do Szeki miał wyruszyć
dopiero za prawie dwie godziny. Ponieważ kierowca był miły, postanowił mnie
podwieźć do dworca, pokazać, gdzie jest kasa i z którego peronu będzie
odjeżdżać. Odbyliśmy też miłą pogawędkę o życiu i nauce języków obcych, a pan
zaproponował, by na postoju wspólnie „czaju popić”.
postój w przydrożnej restauracji
Dzięki miłemu kierowcy następnego dnia poznałam innego
starszego pana. Wracałam właśnie z Kiszu, oddalonej o kilkanaście kilometrów od
Szeki wioski, w której znajduje się najstarszy kościół Albanii Kaukaskiej.
spieszę wyjaśnić, że z tą Albanią to nie jest pomyłka – tak nazywało się państwo, które w starożytności istniało na terenach dzisiejszego Azerbejdżanu. A słowo „albania” oznacza „górzysty kraj”
Wycieczka była bardzo przyjemna z kilku powodów. Po pierwsze kościół świętego Elizeusza to bardzo czcigodny zabytek. Nazywany matką wszystkich kościołów
albańskich, zbudowany został na przełomie I i II wieku, czyli w początkowym
okresie chrześcijaństwa.
wnętrze kościoła
i przykościelny ogródek
Po drugie, żeby do niego dotrzeć musiałam na piechotę
wdrapać się na wzgórze, którego stoki zajmuje wioska Kisz, co pozwoliło mi zobaczyć,
jak wygląda kaukaska górska wieś.
wiejska droga
A po trzecie, po drodze poznałam bardzo malowniczą
grupkę turystów, z którymi razem zwiedziłam kościół. Grupa składała się z
czterech osób – Martyniczanki, Lankijki, Nigeryjczyka i Koreańczyka. Wszyscy pracują
w Turcji – tam się poznali i postanowili wspólnie spędzić wakacje. Ja z moimi
jasnymi włosami i europejskim pochodzeniem idealnie uzupełniłam grupę.
Maszerowaliśmy sobie zatem razem, rozmawiając o życiu i podróżowaniu i tylko
lekko się zacinaliśmy, gdy miejscowi zadawali nam standardowe pytanie „Where
are you from?” Skąd jesteśmy? A no, ze świata 😊.
Kisz
XVIII-wieczny karawanseraj, w którym nagrywano program
Gorąco namawiał, żebym wieczorem przyszła i spróbowała, ale niestety jego
lokal był kilka kilometrów poza miastem i nie udało mi się tam dotrzeć. Sohrab za
nic nie chciał mnie wypuścić z pustymi rękami, więc do Szeki wróciłam
obładowana jabłkami i dereniem.
I z tymi jabłkami chodziłam po zabytkowych ulicach Szeki,
zwiedzałam karawanseraj,
kiedyś zatrzymywali się tu kupcy wędrujący jedwabnym szlakiem, dziś karawanseraj jest hotelem, czyli zachował swoją pierwotną funkcję
pałac chanów
wewnątrz jednego z zabudowań kompleksu pałacowego
i szekijskie cukiernie, bo
miasto to słynie na cały Azerbejdżan ze swoich specjalnych słodyczy.
Ale o tym napiszę w Obiadach czwartkowych. Wypatrujcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz