W Argentynie byłam. Jadłam w restauracjach Buenos Aires i
małych knajpkach w mieścinach Patagonii. Piłam wino w winnicach Mendozy i
limoncello przyrządzane przez potomków włoskich emigrantów.
Co z tego wynika? Ano to, że za żadne skarby świata nie podjęłabym
się przyrządzenia w domu tradycyjnego argentyńskiego steka z mięsa kupionego w Biedronce czy innym Lidlu.
Pomijając wszelkie aspekty etyczne i ekologiczne, po prostu nie będę się
kompromitować.
Dlatego poszukałam przepisu na inne tradycyjne, babcine
wręcz danie, czyli humitę.
Robi się ją z dyni, a że akurat zaczął się sezon i moja
nieoceniona ciocia spod Łowicza zaopatrzyła już mnie w kilka dyń, więc wszystko
dobrze się złożyło.
podstawowe składniki humity
Pomidory też miałam od cioci. Trochę mi było szkoda zużyć
je do gotowania, bo to pomidory prawdziwe, wyposażone w smak i zapach, czego nie
da się powiedzieć o tych kupowanych w supermarketach, ale dostałam ich dużo,
więc postanowiłam jednak jednego poświęcić.
Zgromadziłam zatem w kuchni dynię, kukurydzę, cebulę,
pomidora, czosnek, tymianek, paprykę w proszku oraz żółty ser i zabrałam się do
pracy.
Najtrudniejszym etapem przyrządzania humity jest tarcie
dyni. I to nie tylko dlatego, że w ogóle nie lubię trzeć. Po prostu zdzieranie
z dyni twardej skorupy jest dość męczące i zazwyczaj pomagam sobie, krojąc
dynię na niewielkie cząstki, które łatwiej obierać. No ale znów do tarcia
lepszy jest jeden większy kawałek, który pozwala uniknąć pokiereszowania
palców.
Jakoś jednak dałam radę.
Dynię i
kukurydzę starłam, a cebulę i pomidora pokroiłam w drobną kostkę. Następnie na
dużej patelni zezłociłam cebulę, po czym dodałam czosnek, pomidory, tymianek i
paprykę i wszystko razem chwilę posmażyłam. Gdy w kuchni zaczęło smakowicie
pachnieć czosnkiem i ziołami, wrzuciłam na patelnię starte warzywa.
A po kilku
minutach posypałam wszystko kawałkami sera. Podejrzewam, że oryginalny przepis
przewiduje jakiś inny gatunek, ale ser podlaski dobrze się sprawił – ładnie się
rozpuścił i nadał potrawie przyjemną kremowość.
Humitę zjadłam z kawałkiem
kukurydzianej tortilli oraz z dużą przyjemnością. Poczęstowane argentyńskim
daniem A., A. i Z. też były wielce zadowolone, jedna z nich wydała nawet okrzyk
zachwytu, więc z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że potrawa mi wyszła. I jak
najbardziej zakwalifikowała się do udziału w przyjęciu KrajKuchni.
A następnym razem spotkamy się z
kuchnią Armenii. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz