Do tej pory przekonywałam Was, że Sahara wygląda zupełnie inaczej
niż sobie wyobrażamy, teraz nadeszła wreszcie pora, by pokazać, że jednak
zasłużenie cieszy się sławą największej piaskownicy świata.
Co prawda dopiero po pięciu dniach, ale jednak w końcu
dotarłam do pustyni takiej, jaką znamy z filmów przygodowych i folderów
reklamowych.
Skały nie zniknęły w jednej chwil. Najpierw pozwoliły piaskowi usypywać tylko
małe górki, gdzieś pomiędzy wielkimi głazami,
potem kamienie stawały się coraz
mniejsze, a wydmy większe,
aż w końcu wkoło nas był tylko mięciutki żółty
piasek. Wreszcie można było zdjąć buty i zapadając się po łydki, rozpocząć
wspinaczkę grzbietem wydmy.
ogólnie trzeba bardzo uważać, bo nawet jeśli ich nie widać, to takie płaskie rzepy czają się prawie wszędzie. Po półgodzinnym spacerze z jednej tylko podeszwy wydłubałam jedenaście i jeden malutki.
(przepraszam za jakość zdjęcia, ale innego nie mam, a koniecznie chciałam pokazać te małe wredoty)
Nie było to wcale łatwe, bo chodzenie po takim piachu
przypomina przedzieranie się przez głęboki śnieg. Idąc, zastanawiałam się nawet,
czy na pustyni korzysta się z rakiet śnieżnych, nie wiecie przypadkiem?
idąc za kimś, można sobie ułatwić, wykorzystując jego ślady jako schodki
Choć na takiej idealnej pocztówkowej Saharze nie spędziłam
zbyt wiele czasu (zwlekaliśmy z przyjazdem do popołudnia, bo wcześniej było
zbyt gorąco, a cienia tam nie ma)
i choć nocna ulewa porządnie mnie zmoczyła,
to byłam usatysfakcjonowana, bo i na wydmę się wspięłam
i zachód słońca widziałam
i nawet dwa razy musiałam pchać samochód, który nam się kompletnie zakopał w
piachu.
najpierw Osman próbował odgarnąć piasek
w końcu pomogły gałęzie i solidne pchanie
Miałam też czas, by siedząc na szczycie wydmy i plując
piaskiem, który wredny wiatr nieustannie wwiewał mi do ust, pomyśleć o tych
wszystkich podróżnikach, którzy przemierzali pustynię w czasach przed GPS-owych.
Szli, jechali na wielbłądzie czy pchali rower. Tracąc dech, wdrapywali się na
wydmę, tylko po to, żeby zobaczyć, że za nią jest następna i następna i następna…
to oczywiście współczesny grób kogoś, kto pewnie mieszkał na pustyni, ale pasuje
W ogóle polecam pustynię jako miejsce do rozmyślania. Tematy
same pchają się tam do głowy, a otoczenie nie rozprasza i pozwala myślom płynąć
i mnożyć się zupełnie swobodnie. Zupełnie inaczej niż w moim codziennym
zaganianym warszawskim świecie. Już wiem, że będzie mi tego brakowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz