wtorek, 16 października 2018

Sahara jaką znamy i kochamy


Do tej pory przekonywałam Was, że Sahara wygląda zupełnie inaczej niż sobie wyobrażamy, teraz nadeszła wreszcie pora, by pokazać, że jednak zasłużenie cieszy się sławą największej piaskownicy świata.
Co prawda dopiero po pięciu dniach, ale jednak w końcu dotarłam do pustyni takiej, jaką znamy z filmów przygodowych i folderów reklamowych.


Skały nie zniknęły w jednej chwil.  Najpierw pozwoliły piaskowi usypywać tylko małe górki, gdzieś pomiędzy wielkimi głazami, 



potem kamienie stawały się coraz mniejsze, a wydmy większe, 


aż w końcu wkoło nas był tylko mięciutki żółty piasek. Wreszcie można było zdjąć buty i zapadając się po łydki, rozpocząć wspinaczkę grzbietem wydmy.

ogólnie trzeba bardzo uważać, bo nawet jeśli ich nie widać, to takie płaskie rzepy czają się prawie wszędzie. Po półgodzinnym spacerze z jednej tylko podeszwy wydłubałam jedenaście i jeden malutki.
(przepraszam za jakość zdjęcia, ale innego nie mam, a koniecznie chciałam pokazać te małe wredoty)

Nie było to wcale łatwe, bo chodzenie po takim piachu przypomina przedzieranie się przez głęboki śnieg. Idąc, zastanawiałam się nawet, czy na pustyni korzysta się z rakiet śnieżnych, nie wiecie przypadkiem?

idąc za kimś, można sobie ułatwić, wykorzystując jego ślady jako schodki

Choć na takiej idealnej pocztówkowej Saharze nie spędziłam zbyt wiele czasu (zwlekaliśmy z przyjazdem do popołudnia, bo wcześniej było zbyt gorąco, a cienia tam nie ma) 


i choć nocna ulewa porządnie mnie zmoczyła, to byłam usatysfakcjonowana, bo i na wydmę się wspięłam


 i zachód słońca widziałam 


i nawet dwa razy musiałam pchać samochód, który nam się kompletnie zakopał w piachu.

najpierw Osman próbował odgarnąć piasek

w końcu pomogły gałęzie i solidne pchanie

Miałam też czas, by siedząc na szczycie wydmy i plując piaskiem, który wredny wiatr nieustannie wwiewał mi do ust, pomyśleć o tych wszystkich podróżnikach, którzy przemierzali pustynię w czasach przed GPS-owych. Szli, jechali na wielbłądzie czy pchali rower. Tracąc dech, wdrapywali się na wydmę, tylko po to, żeby zobaczyć, że za nią jest następna i następna i następna…

to oczywiście współczesny grób kogoś, kto pewnie mieszkał na pustyni, ale pasuje 

W ogóle polecam pustynię jako miejsce do rozmyślania. Tematy same pchają się tam do głowy, a otoczenie nie rozprasza i pozwala myślom płynąć i mnożyć się zupełnie swobodnie. Zupełnie inaczej niż w moim codziennym zaganianym warszawskim świecie. Już wiem, że będzie mi tego brakowało.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz