Jedzenie na pustyni bywało różne (choć zawsze obfite i – co z
dumą podkreślał Osman – za każdym razem inne).
najbardziej lubiłam serwowane w południe sałatki
Tym, co towarzyszyło każdemu
posiłkowi i na co zawsze czekałam z niecierpliwością, była herbata.
słodka, z pianą i gałązką mięty
Choć praktycznie
całe życie piję herbatę bez żadnych dodatków, a od powrotu z Chin codziennie
raczę się pyszną herbatą jaśminową, to słodka, parzona na saharyjski sposób
herbata ma w sobie coś, co mnie pociąga.
Zwłaszcza, gdy jest gotowana w ognisku pośród nieziemskiego
wręcz krajobrazu.
W naszej grupie herbacianym specjalistą był Ali.
W czasie,
gdy Osman przygotowywał jedzenie, on wyciągał ze swojej kolorowej torby
wszystkie potrzebne przedmioty i rozpoczynał rytuał.
fajna torba, no nie?
Właściwie nie wiem dlaczego tych czajniczków musiało być aż
tyle, ale jakoś nigdy o to nie spytałam.
Natomiast konieczność posiadania
emaliowanych kubków jest najzupełniej zrozumiała – dobra herbata musi mieć
solidną warstwę piany, a tę uzyskuje się przelewając płyn z jednego naczynia do
drugiego.
Lać należy wąską i wysoką strużką. Raz spróbowałam - piana nawet się
zrobiła, ale do gracji i elegancji ruchów Alego było mi bardzo daleko. No cóż,
wiadomo, trening czyni mistrza.
herbaty nie za dużo, ale za to jaka piana!
Herbatę pije się z małych szklaneczek. Pierwsza porcja jest
bardzo mocna, czego nie zagłusza nawet jej wielka słodycz. Potem nadchodzą
kolejne, łagodniejsze porcje, które wprowadzają człowieka w błogi stan, taki w
sam raz do odbycia poobiedniej drzemki. A że materace tak kusząco leżą w cieniu
skalnej niszy, a wkoło jest tak cicho i spokojnie….
Miłych snów!
Oni lubią te imbryczki :)
OdpowiedzUsuń