czwartek, 18 października 2018

Obiady czwartkowe


Jedzenie na pustyni bywało różne (choć zawsze obfite i – co z dumą podkreślał Osman – za każdym razem inne). 

najbardziej lubiłam serwowane w południe sałatki

Tym, co towarzyszyło każdemu posiłkowi i na co zawsze czekałam z niecierpliwością, była herbata. 

słodka, z pianą i gałązką mięty

Choć praktycznie całe życie piję herbatę bez żadnych dodatków, a od powrotu z Chin codziennie raczę się pyszną herbatą jaśminową, to słodka, parzona na saharyjski sposób herbata ma w sobie coś, co mnie pociąga.
Zwłaszcza, gdy jest gotowana w ognisku pośród nieziemskiego wręcz krajobrazu. 



W naszej grupie herbacianym specjalistą był Ali. 


W czasie, gdy Osman przygotowywał jedzenie, on wyciągał ze swojej kolorowej torby wszystkie potrzebne przedmioty i rozpoczynał rytuał.

fajna torba, no nie?

Właściwie nie wiem dlaczego tych czajniczków musiało być aż tyle, ale jakoś nigdy o to nie spytałam. 


Natomiast konieczność posiadania emaliowanych kubków jest najzupełniej zrozumiała – dobra herbata musi mieć solidną warstwę piany, a tę uzyskuje się przelewając płyn z jednego naczynia do drugiego. 


Lać należy wąską i wysoką strużką. Raz spróbowałam - piana nawet się zrobiła, ale do gracji i elegancji ruchów Alego było mi bardzo daleko. No cóż, wiadomo, trening czyni mistrza.

herbaty nie za dużo, ale za to jaka piana!

Herbatę pije się z małych szklaneczek. Pierwsza porcja jest bardzo mocna, czego nie zagłusza nawet jej wielka słodycz. Potem nadchodzą kolejne, łagodniejsze porcje, które wprowadzają człowieka w błogi stan, taki w sam raz do odbycia poobiedniej drzemki. A że materace tak kusząco leżą w cieniu skalnej niszy, a wkoło jest tak cicho i spokojnie….


Miłych snów!



1 komentarz: