Jadąc na kilkudniową wycieczkę na Saharę, myślałam, że cały
czas będzie mniej więcej tak:
Tymczasem największa pustynia świata okazała się nie tylko
miejscem niezwykle różnorodnym, ale też bardzo mokrym. Czasem aż za bardzo.
Zaraz na początku wyprawy nasz tuareski przewodnik, Osman,
zaprowadził nas do groty z rysunkami naskalnymi sprzed tysięcy lat.
dziedzictwo i największa tuareska duma. Jeszcze nie wiem, czy wierzę, że te rysunki mają kilka tysięcy lat, więc na razie tylko sygnalizuję ich istnienie
Żeby do
niej dojść, należało zdjąć buty i iść około 20 minut nurtem rzeki. Może nie
jakiejś szczególnie szerokiej i głębokiej, ale jednak nie tak wyobrażałam sobie
pierwsze spotkanie z Saharą.
przy okazji Osman uzupełnił nasze zapasy wody - przyda się na wieczorny prysznic
Po rzece i kilku perypetiach samochodowych przyszła kolej na
naturalne pustynne baseny. Do pierwszego z nich można było dojść bez problemu,
żeby podziwiać drugi trzeba się było nieco powspinać (bo na Saharze oprócz wody,
jest też bardzo dużo gór). Na tych, którzy mają sprawność kozicy czekają
jeszcze podobno trzy kolejne.
Gdy myślałam, ze dział wodny jest już za nami, Osman
zaprowadził nas nad wodospad. Że jest to wodospad pustynny, można było poznać
tylko po piaskowopomarańczowym kolorze wody.
a oto i on
Oprócz wody pod stopami, Sahara nie szczędziła nam też
pryszniców z nieba. Właściwie każdego wieczora na dobranoc obserwowałam pokazy
typu światło i dźwięk. Saharyjskie błyskawice, mające do dyspozycji niczym niezasłonięte niebo, są o wiele bardziej spektakularne niż nasze i dopóki burza tylko grzmiała i błyskała, było bardzo przyjemnie. Gorzej, kiedy do efektów
świetlno-dźwiękowych dochodziły też strumienie wody. Na kilka noclegów udało się
nam znaleźć skalne wnęki, które miały dach i zapewniały ochronę przed deszczem.
wschód słońca oglądany z jednej z takich zadaszonych miejscówek. Bez wychodzenia ze śpiwora
tutaj, chroniąc się przed zacinającym deszczem, można było przytulać się do ciepłych kamieni. Bardzo przyjemne uczucie!
Jednak ostatniego dnia nocowaliśmy w krainie wydm, w której zupełnie nic nie
zabezpiecza człowieka ani przed powiewami wiatru z piaskiem, ani przed
deszczem.
najbliższe schronienie było zbyt daleko
No i w efekcie dawno nie zmokłam tak jak na Saharze.
Podczas pustynnego tygodnia bardzo często nuciłam sobie „nie
ma, nie ma wody na pustyni…”, zastanawiając się jednocześnie – kto u licha
wymyślił taką bzdurę?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz