Opisując Kubę, nie można oczywiście pominąć tematu Krzysztofa
Kolumba i jego odkrywania Ameryki, zwłaszcza, że wyspa jak wulkan gorąca była
jednym z pierwszych miejsc, do których dotarła europejska ekspedycja.
Zupełnie
najpierwszy był Salwador. W książce
(Jakow Swiet, Kolumb, PIW 1979), znalezionej w mojej osiedlowej bibliotece,
chwila, w której marynarz „Pinty”, Juan Rodriguez Bermejo, zawołał „¡Tierra,
tierra!” opisana jest tak:
„Godzina druga po północy, 12 października 1492 roku. W
Sewilli godzina siódma rano, dziewiąta w Stambule i Moskwie, dziesiąta w
Kazaniu i Astrachaniu. Stara Europa z wolna budziła się, odprawiała msze,
jutrznie i poranne namaszczenia, nie wiedziała jeszcze, iż odkryta została
pierwsza ziemia Nowego Świata, o której pojęcia nie mieli biblijni prorocy i
aleksandryjscy geografowie.”
ocean u wybrzeży Nowego Świata ma wielką moc
Potem też jest ciekawie, choć mniej przyjemnie, bowiem jedną
z pierwszych rzeczy, które zlecił Krzysztof K. było wykonanie dokumentu
stwierdzającego, że od 12 października 1492, od godz. 10 rano, nowo odkryty ląd
staje się własnością królowej Izabeli i króla Ferdynanda (czy Wam też zaczyna
się otwierać scyzoryk w kieszeni?).
Następnie, jak na porządnego Europejczyka i bogobojnego chrześcijanina
przystało, Kolumb oszukał wodza tubylców. Poprosił go o siedmiu przewodników,
którzy mieli wskazać drogę do sąsiednich wysp. W rzeczywistości zamierzał
ludzi tych zabrać do Hiszpanii, bowiem stwierdził, że będą te „żywe osobliwości”
interesujące dla Ich Wysokości (scyzoryk otworzył się zupełnie i mam teraz
dziurę w kieszeni).
Nieświadomi jego niecnych planów tubylcy sami przypływali do
europejskich statków, niosąc w darze jedzenie i napoje dla „wysłanników niebios”
brrrr! Z siedmiu uwięzionych przez Kolumba ludzi dwóm udało się zbiec, jeden
został tłumaczem i wziął udział w kolejnych wyprawach, pozostali zaś dość
szybko umarli.
W niecałe dwa tygodnie po odkryciu Salwadoru, statki Kolumba
dopłynęły do brzegów Kuby.
prawdopodobnie gdzieś w tej okolicy zszedł na ląd pierwszy Europejczyk
Nie wiadomo dokładnie, gdzie to było, jak
zwykle bywa w takich przypadkach, mieszkańcy wielu miejscowości twierdzą, że to
właśnie u nich miało miejsce historyczne wydarzenie. Jednym z nich jest miasto
Baracoa, leżące na północno-wschodnim krańcu wyspy. Do historycznych opisów
pasuje nie tylko położenie geograficzne miejscowości, ale też to, że do dziś
okolice Baracoi uznawane są za najpiękniejsze na całej Kubie, a wiadomo, że
Kolumb zachwycił się pejzażem, który ujrzał przybijając do brzegu Królowej
Karaibów (myślał co prawda, że to posiadłości Wielkiego Chana i wysłał nawet w głąb
lądu znawcę języka arabskiego i chaldejskiego z listami od hiszpańskich władców, ale to nie umniejsza jego zachwytu).
Pływając po zatoczkach, jakich wiele jest w okolicach
Baracoi, dużo myślałam o Krzysztofie Kolumbie. Jak to było, kiedy ze
wzburzonego oceanu wpłynął na spokojne wody takiej zatoki? Najpierw popatrzył
przed siebie i się zachwycił. A potem? Co prawda widoki wkoło były cudne, ale
przybić do rajskiego brzegu nie było łatwo, z jednej strony mangrowce,
z
drugiej skały.
I jak tu wyjść na ląd? Sternik mojej łódki wiedział, w którym
miejscu znajduje się plaża, ale Kolumb nie miał takiej wiedzy. Ciekawe czy się
denerwował, lękał, że będzie musiał zawrócić?
i weź tu człowieku zgadnij, gdzie jest plaża
Może pomogli mu ci tubylcy, których wiózł jako dziwowisko dla
królewskiej pary? Pewne jest, że w końcu przybił do brzegu i w imieniu
hiszpańskich władców przywłaszczył sobie wyspę. Kazał też postawić krzyż, który dziś można
oglądać w kościele w Baracoi.
krzyż miał pierwotnie 2 m wzrostu, czyli dwa razy więcej niż teraz, ale wielu podróżników chciało mieć pamiątkę i zostało z niego tylko tyle. Dlatego końcówki okuto srebrem, żeby już nie kusiły.
Naukowcy przebadali drewno, z którego zrobiono
krzyż i orzekli, że jeśli chodzi o jego wiek, to wszystko pasuje, ma tyle
lat, ile mniej więcej miałby dziś Kolumb (gdyby żył). Jednak nie jest to drewno
hiszpańskie, tylko kubańskie, co dla niektórych stanowi dowód na to, że
opowieść o krzyżu jest nieprawdziwa. Według mnie jednak to niczego nie dowodzi,
przecież Kolumb mógł kazać ściąć rosnące gdzieś w pobliżu drzewo i zrobić z niego
krzyż. Wydaje mi się nawet, że byłoby to rozsądniejsze niż wiezienie krzyża z
Hiszpanii, prawda?
Przed wejściem do najważniejszego w Baracoi kościoła - chyba
jako efekt przedziwnego poczucia humoru - stoi niewielkie popiersie
indiańskiego wodza, pierwszego, który zbuntował się przeciw hiszpańskim
najeźdźcom.
wódz miał na imię Hatuey
Został on pojmany przez żołnierzy Diego Velazqueza i skazany na
spalenie na stosie. Jak głosi legenda, mógł uratować życie, przyjmując chrzest.
Kiedy złożono mu tę propozycję, wódz spytał:
- Jeśli zostanę chrześcijaninem, to pójdę do nieba?
- Tak – odparł hiszpański ksiądz.
- I spotkam tam innych chrześcijan?
- Oczywiście.
- Wobec tego wolę śmierć niż chrzest!
Tak to wielka historia zawitała do małej Baracoi,
miasteczka, które bardzo polubiłam i dlatego opiszę je Wam oddzielnie, w
następnym poście. Prawda, że już się nie możecie doczekać? J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz