Podróżowanie po Kubie jest bardzo przyjemne z wielu powodów, jednym z najważniejszych jest to, że bardzo łatwo o kontakt z mieszkańcami wyspy. Prawie każdy dom oferuje pokoje
do wynajęcia, a że często jest się jedynym klientem (bo właściciele mają tylko 1
lub 2 pokoje dla turystów), więc siłą rzeczy relacja między gościem a
gospodarzem jest znacznie bardziej osobista niż w pensjonacie czy hostelu, że o
hotelu nie wspomnę.
nasza kwatera w Santa Clarze
Pisałam już kiedyś o pani, która kroiła mięso na talerzu
mojej koleżanki i robiła jej kanapki „na potem”. Miri – bo tak miała na imię
troskliwa gospodyni, nie tylko dbała o to, żebyśmy się dobrze odżywiali, ale też
uczyła nas kroków salsy, wirując po kuchni, pokazywała zdjęcia wszystkich
członków rodziny i opowiadała o tym, jak odchudzała swojego syna. Jej mąż
natomiast kilka razy dziennie powtarzał, że jego dom jest naszym domem.
- Przez 3 dni – nigdy nie zapominał dorzucić na koniec tego uściślenia
zakresu swojej gościnności.
dom Miri był taki, że nie mogłam powstrzymać się od obfotografowywania wszystkiego
:)
Tak było w Santa Clarze. W Santiago mieszkaliśmy u
małżeństwa, którego kilkuletni synek przychodził do nas codziennie rano, żeby
pobawić się z ciociami i wujkami, którzy tak śmiesznie mówią po hiszpańsku i
niezbyt rozumieją, co się im tłumaczy.
w Santiago mieszkaliśmy przy tej ulicy
Mieszkaliśmy w różnych domach, u rodzin i osób samotnych, w
wolnostojących domach i kamienicach. Miejsca te oczywiście różniły się od
siebie w zależności od zasobności portfela i gustu gospodarzy, ale jedno
pozostawało niezmienne – kubański dom nie istnieje bez bujanego fotela. Może
być drewniany lub metalowy, elegancki albo zupełnie zwyczajny, ale musi być!
Jeśli
ktoś pokaże Wam zdjęcie pokoju, w którym nie stoi bujany fotel i powie, że
zrobił tę fotografię na Kubie, to mu nie wierzcie! Może nie być stołu, szafy,
telewizora, może w ogóle nie być niczego, ale fotela zabraknąć nie może. Na
ogół jest ich tyle, żeby wszyscy w domu – wliczając w to małe dzieci – mogli się
bujać jednocześnie.
Najpierw zastanawiałam się, dlaczego Kubańczycy tak miłują te
fotele. Potem doszłam do wniosku, że pytanie powinno brzmieć odwrotnie – dlaczego
my nie stawiamy ich w naszych domach? Przecież bujać lubi się każdy, a tekst „nie
bujaj się” jest zmorą chyba każdego dziecka. Oczywiście polskiego, bo mały
Kubańczyk nie musi wyłamywać nóg krzesłom i wybijać sobie zębów, po prostu
siada w swoim foteliku na biegunach i buja się do woli.
fotele dla dużych i małych
My też bujaliśmy się w
salonach, na tarasach i werandach domów, w których gościliśmy. Bo wynajmując
pokój w casa particular (tak nazywają się domy, w których turysta może znaleźć
nocleg), dostaje się do dyspozycji właściwie cały dom, a przynajmniej wszystko
co w nim najlepsze.
Gościnność Kubańczykow posuwa się czasem bardzo daleko. W
Camagüey mieszkaliśmy u pewnej pani, która przyjmowaniem turystów zapełniała
sobie pustkę powstałą po utracie męża i wyprowadzce córek. Jedna z nich,
lekarka jak bardzo wielu jej rodaków, właściwie nie było dnia, żebyśmy nie
spotkali jakiegoś ortopedy, psychiatry czy pediatry, na sympozjum w Barcelonie
poznała Argentyńczyka i teraz razem z nim mieszka w Hiszpanii. Druga
przeprowadziła się do odległej o kilkaset kilometrów Hawany i w ten sposób
nasza gospodyni została sama w wielkim domu.
dziedziniec domu w Camagüey, na pierwszym planie tinajon - tradycyjne naczynie na wodę, z tyłu schodki prowadzące na dach, także bardzo charakterystyczny element kubańskiego domu
Przyjmowała więc turystów i gościła
czym chata bogata, w sposób bardzo dosłowny.
Podczas śniadania składającego się
jak zwykle z jajek i sałatki owocowej, zwróciłam uwagę na widelczyki, którymi
mieliśmy jeść papaje, ananasy i banany. Talerzyki były plastikowe, ale
widelczyki wyglądały na srebrne i były wyjątkowo piękne.
- Bardzo ładne! – powiedziałam do pani.
- Odziedziczyłam po dziadku – odparła z uśmiechem. – Są na
nich inicjały A.G., czyli Andreas Gutierez. Dziadek urodził się już na Kubie,
ale jego ojciec był Hiszpanem.
Po tych wyjaśnieniach wszyscy zainteresowali się widelczykami.
Po szczegółowych oględzinach, odkryliśmy wygrawerowaną na nich datę 1847.
- Rety, jemy sztućcami z pierwszej połowy XIX wieku! –
zawołałam. – To chyba pierwszy raz w moim życiu…
Gospodyni widząc nasze zainteresowanie zaczęła wyciągać z
komody inne pozostałości serwisu po dziadku. Nie ma już tego zbyt dużo, bo trochę
się pogubiło, a część dała w posagu córkom, ale pokazała nam srebrną łyżeczkę z
wygrawerowanym napisem „baby”, pewnie z czasów, gdy na wyspie rządzili
Amerykanie, i kilka innych rodzajów sztućców.
Tak, to śniadanie w Camagüey dobrze zapamiętałam, bo nie
wiem jak Wam, ale mnie nie zdarza się zbyt często być podejmowaną srebrnymi
sztućcami sprzed dwóch wieków. Ale właściwie pamiętam wszystkich naszych
gospodarzy, bo każdy powiększył moją wiedzę o Kubańczykach i utwierdził w przekonaniu,
że to szalenie sympatyczny naród.
Dlatego jadąc na Kubę nie wahajcie się ani chwili w kwestii
wyboru miejsc noclegowych. TYLKO casa particular! Jest w nich nie tylko bardzo
czysto i wygodnie, ale też dzięki nim wyprawa na Królową Karaibów znacznie zyskuje
na wartości. Naprawdę!
tu mieszkaliśmy w Trynidadzie. zdaje się, że do naszych gospodarzy przyjechali akurat goście :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz