Tak jak obiecałam tydzień temu, opisywanie kuchni kubańskiej
zakończę wątkiem rumowym, bo jak wiadomo po obfitym posiłku nie ma jak
szklaneczka rumu.
Havana Club to najpopularniejszy kubański rum, w tym barze każdy klient mógł sobie dolewać wedle upodobania, płaciło się za szklankę z pozostałymi składnikami drinka
No właśnie – szklaneczka rumu, a nie mojito, piñacolady czy
daiquiri. To znaczy oczywiście wszędzie tam, gdzie są turyści można się tych
drinków napić, Kubańczycy robią co mogą, żeby dopasować się do wyobrażenia
cudzoziemców o wyspie, co to jak wulkan gorąca.
Sami jednak wolą rum w czystej postaci. Piją go dużo, w sobotni
wieczór na ulicy widać wielu młodszych i starszych siedzących na ławkach lub
spacerujących wzdłuż Malecónu z flaszką rumu w ręku.
niedziela i Dzień Kobiet jednocześnie - zdecydowanie jest co świętować. Rum w niebieskim kanistrze
Piją z gwinta lub ze
szklanek, bez popitki, bo rum – chociaż procentowo zbliżony – jest łagodniejszy
od wódki i nie wymaga żadnego spłukiwacza. Zwłaszcza ciemny, który odleżakował
15 lat, nabierając nie tylko szlachetności, ale też łagodności. Spróbować go
można w muzeum rumu w Santiago de Cuba.
To najlepsza część wizyty w tej placówce
kulturalnej, bowiem w odróżnieniu do wszelkich innych miejsc, które
odwiedziliśmy, w tym muzeum nikt nie chciał nas oprowadzić. Nie mogłam nawet
zadać żadnego pytania pani pilnującej eksponatów, bo akurat odwiedził ją
znajomy i była tak absolutnie pochłonięta tą wizytą, że na nas nie starczyło
już jej ani skrawka uwagi.
maszyna do napełniania butelek
Obejrzeliśmy więc tylko skąpo opisaną wystawę, napiliśmy się
ciemnego rumu i poszliśmy na mojito, bo jak twierdzi moja koleżanka, to
najlepszy napój na upały – woda, lód, orzeźwiająca mięta i cytryna, naprawdę
trudno wyobrazić sobie coś skuteczniej gaszącego pragnienie w tropikach. A że z
alkoholem? Oj, tam…
Mojito bez żadnego wysiłku znaleźć można w każdym barze,
który liczy na zagraniczną klientelę. W miejscach dla tubylców sytuacja wygląda
nieco inaczej. Pewnego razu, chroniąc się przed deszczem w niedzielne
popołudnie w Camagüey, weszliśmy do takiego właśnie lokalnego baru.
gdzieś tu to było, przy głównym deptaku, po którym w niedzielę spacerują chyba wszyscy mieszkańcy miasta
Na pytanie,
czy możemy zamówić mojito, barman pokręcił głową przecząco. Rozejrzałam się
wkoło i rzeczywiście, nikt tu nie pił wymyślnych drinków, natomiast przed
każdym stała szklanka wypełniona co najmniej do połowy przezroczystym płynem.
prezentacja droższych gatunków rumu, te tańsze sprzedawane są w plastikowych butelkach i w pudełkach o pojemności 200 ml, jak u nas soczki, tylko bez słomki
Jeśli wlazłeś między wrony – nie zdążyłam dokończyć myśli,
bo barman spytał:
- A co? Macie ochotę na mojito? To ja coś spróbuję wymyślić –
obiecał i zniknął na zapleczu.
Oczekując na jego powrót, przyglądałam się butelkom stojącym
za barem. Rodzajów rumu było kilka, ale zdaje się, że większość klientów piła
ten najtańszy, nalewany do szklanek z plastikowej półtoralitrowej flaszki, wyglądającej
jak butelka po oleju. Z wrodzonej ciekawości zaczęłam studiować przyklejoną do
niej etykietkę.
- Chcesz spróbować? – siedzący przy barze starszy pan
wyciągnął w moją stronę prawie pełną szklankę.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć. Z zaplecza powrócił barman,
trzymając w dłoniach dwie szklanki mojito. Najtańszego jaki udało nam się
spotkać przez całe dwa tygodnie, a jednocześnie najmocniejszego i z największą ilością
mięty. Zdecydowany mojitowy zwycięzca całego wyjazdu!
tu miejsce drugie, bar w Trynidadzie, pan robił mojito i pyszną piñacoladę, a jego kolega pizzę, wszystko dobre i tanie
Inny tego typu bar odwiedziliśmy w Santa Clarze. Znów
pierwszy raz trafiliśmy tam z powodu deszczu, ale potem wracaliśmy już bez
zachęty ze strony pogody. Piliśmy tam jednak nie rum, a drugi najpopularniejszy
na Kubie trunek, czyli piwo. Podawany był w takich fajnych dystrybutorach.
najpopularniejsze jest na Kubie piwo Cristal
Piwo to jedna z kubańskich zagadek. Przez kilka dni
zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że w barach siedzą ludzie i piją chmielowy
napój z pianką, skoro – jak powiedział mi jeden pan, czekający z nami na prom
na Cayo Granma – przeciętny człowiek musi pracować cały dzień na puszkę 0,33l?
Cayo Granma, maleńka wyspa właściwie na przedmieściach Santiago
ładnie tam i spokojnie, bo na wysepce nie ma nawet jednego samochodu
Kwestię wytłumaczył nam przewodnik z Santiago.
- Ludzie, których widzicie w barach zarabiają na turystach.
Ich stać na piwo, innych w żadnym wypadku.
Tak się jakoś smutno zrobiło, więc może opowiem Wam kubański dowcip. Nie mam pamięci do kawałów, to doprawdy niesłychanie zadziwiające, że
ten zachował się w mojej głowie, więc sami rozumiecie, że muszę się pochwalić.
Zwłaszcza, że akurat pasuje do okoliczności. Idzie tak:
Żona odbiera męża z hawańskiej izby wytrzeźwień. Strażnik
wydaje jej ubranie i przedmioty osobiste pijanego i mówi:
- To dziwne, pani mąż ma wpisane w dowodzie, że jest
chirurgiem, a kiedy go tu przywieźli, wykrzykiwał na całe gardło, że jest
recepcjonistą w hotelu Nacional.
- Tak – pokiwała głową żona – zawsze jak się upije to go
ogarnia mania wielkości…
I tym to żartem - co to nie wiadomo, śmiać się czy może
jednak płakać – żegnam się dzisiaj. Do następnego razu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz