czwartek, 23 kwietnia 2015

Obiady czwartkowe

Tak jak obiecałam tydzień temu, opisywanie kuchni kubańskiej zakończę wątkiem rumowym, bo jak wiadomo po obfitym posiłku nie ma jak szklaneczka rumu. 

Havana Club to najpopularniejszy kubański rum, w tym barze każdy klient mógł sobie dolewać wedle upodobania, płaciło się za szklankę z pozostałymi składnikami drinka

No właśnie – szklaneczka rumu, a nie mojito, piñacolady czy daiquiri. To znaczy oczywiście wszędzie tam, gdzie są turyści można się tych drinków napić, Kubańczycy robią co mogą, żeby dopasować się do wyobrażenia cudzoziemców o wyspie, co to jak wulkan gorąca.
Sami jednak wolą rum w czystej postaci. Piją go dużo, w sobotni wieczór na ulicy widać wielu młodszych i starszych siedzących na ławkach lub spacerujących wzdłuż Malecónu z flaszką rumu w ręku. 

niedziela i Dzień Kobiet jednocześnie - zdecydowanie jest co świętować. Rum w niebieskim kanistrze

Piją z gwinta lub ze szklanek, bez popitki, bo rum – chociaż procentowo zbliżony – jest łagodniejszy od wódki i nie wymaga żadnego spłukiwacza. Zwłaszcza ciemny, który odleżakował 15 lat, nabierając nie tylko szlachetności, ale też łagodności. Spróbować go można w muzeum rumu w Santiago de Cuba. 


To najlepsza część wizyty w tej placówce kulturalnej, bowiem w odróżnieniu do wszelkich innych miejsc, które odwiedziliśmy, w tym muzeum nikt nie chciał nas oprowadzić. Nie mogłam nawet zadać żadnego pytania pani pilnującej eksponatów, bo akurat odwiedził ją znajomy i była tak absolutnie pochłonięta tą wizytą, że na nas nie starczyło już jej ani skrawka uwagi.

maszyna do napełniania butelek

Obejrzeliśmy więc tylko skąpo opisaną wystawę, napiliśmy się ciemnego rumu i poszliśmy na mojito, bo jak twierdzi moja koleżanka, to najlepszy napój na upały – woda, lód, orzeźwiająca mięta i cytryna, naprawdę trudno wyobrazić sobie coś skuteczniej gaszącego pragnienie w tropikach. A że z alkoholem? Oj, tam…



Mojito bez żadnego wysiłku znaleźć można w każdym barze, który liczy na zagraniczną klientelę. W miejscach dla tubylców sytuacja wygląda nieco inaczej. Pewnego razu, chroniąc się przed deszczem w niedzielne popołudnie w Camagüey, weszliśmy do takiego właśnie lokalnego baru.

gdzieś tu to było, przy głównym deptaku, po którym w niedzielę spacerują chyba wszyscy mieszkańcy miasta

 Na pytanie, czy możemy zamówić mojito, barman pokręcił głową przecząco. Rozejrzałam się wkoło i rzeczywiście, nikt tu nie pił wymyślnych drinków, natomiast przed każdym stała szklanka wypełniona co najmniej do połowy przezroczystym płynem.

prezentacja droższych gatunków rumu, te tańsze sprzedawane są w plastikowych butelkach i w pudełkach o pojemności 200 ml, jak u nas soczki, tylko bez słomki

Jeśli wlazłeś między wrony – nie zdążyłam dokończyć myśli, bo barman spytał:

- A co? Macie ochotę na mojito? To ja coś spróbuję wymyślić – obiecał i zniknął na zapleczu.
Oczekując na jego powrót, przyglądałam się butelkom stojącym za barem. Rodzajów rumu było kilka, ale zdaje się, że większość klientów piła ten najtańszy, nalewany do szklanek z plastikowej półtoralitrowej flaszki, wyglądającej jak butelka po oleju. Z wrodzonej ciekawości zaczęłam studiować przyklejoną do niej etykietkę.
- Chcesz spróbować? – siedzący przy barze starszy pan wyciągnął w moją stronę prawie pełną szklankę.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć. Z zaplecza powrócił barman, trzymając w dłoniach dwie szklanki mojito. Najtańszego jaki udało nam się spotkać przez całe dwa tygodnie, a jednocześnie najmocniejszego i z największą ilością mięty. Zdecydowany mojitowy zwycięzca całego wyjazdu!

tu miejsce drugie, bar w Trynidadzie, pan robił mojito i pyszną piñacoladę, a jego kolega pizzę, wszystko dobre i tanie

Inny tego typu bar odwiedziliśmy w Santa Clarze. Znów pierwszy raz trafiliśmy tam z powodu deszczu, ale potem wracaliśmy już bez zachęty ze strony pogody. Piliśmy tam jednak nie rum, a drugi najpopularniejszy na Kubie trunek, czyli piwo. Podawany był w takich fajnych dystrybutorach.

najpopularniejsze jest na Kubie piwo Cristal

Piwo to jedna z kubańskich zagadek. Przez kilka dni zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że w barach siedzą ludzie i piją chmielowy napój z pianką, skoro – jak powiedział mi jeden pan, czekający z nami na prom na Cayo Granma – przeciętny człowiek musi pracować cały dzień na puszkę 0,33l?

Cayo Granma, maleńka wyspa właściwie na przedmieściach Santiago

ładnie tam i spokojnie, bo na wysepce nie ma nawet jednego samochodu

Kwestię wytłumaczył nam przewodnik z Santiago.

- Ludzie, których widzicie w barach zarabiają na turystach. Ich stać na piwo, innych w żadnym wypadku.
Tak się jakoś smutno zrobiło, więc może opowiem Wam kubański dowcip. Nie mam pamięci do kawałów, to doprawdy niesłychanie zadziwiające, że ten zachował się w mojej głowie, więc sami rozumiecie, że muszę się pochwalić. Zwłaszcza, że akurat pasuje do okoliczności. Idzie tak:
Żona odbiera męża z hawańskiej izby wytrzeźwień. Strażnik wydaje jej ubranie i przedmioty osobiste pijanego i mówi:
- To dziwne, pani mąż ma wpisane w dowodzie, że jest chirurgiem, a kiedy go tu przywieźli, wykrzykiwał na całe gardło, że jest recepcjonistą w hotelu Nacional.
- Tak – pokiwała głową żona – zawsze jak się upije to go ogarnia mania wielkości…
I tym to żartem - co to nie wiadomo, śmiać się czy może jednak płakać – żegnam się dzisiaj. Do następnego razu!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz