O Baracoi już pisałam, ale ponieważ jest to nie tylko jedno
z ładniejszych miejsc na Kubie, ale też najstarsza europejska osada na wyspie,
więc pozwolicie, że i tym razem będzie o tym miasteczku. Założone zostało przez
Diego Velázqueza w 1511 roku w trudno dostępnym miejscu oddzielonym od reszty
kraju pasmem gór Sierra Cristal.
rok 1511 jest chętnie wspominany przez barakoańczyków i często stosowany do nazywania hoteli i restauracji
Położenie stanowi o turystycznej atrakcyjności
regionu, cudzoziemcy zatrzymują się w Baracoi na kilka dni, żeby popływać w
oceanie, pochodzić po górskich szlakach, poznać bujną florę i faunę tamtych
stron.
Kiedyś nie było jednak łatwo się do Baracoi dostać. Do
czasów rewolucji możliwe to było właściwie tylko od strony morza.
a ocean w tamtych okolicach nie jest łagodny jak owieczka
Dopiero w
latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia poprzez góry poprowadzono szosę,
którą nazwano „La farola”, co można tłumaczyć jako „latarnia morska” albo „kandelabr”.
Skorzystaliśmy i my z tych zdobyczy rewolucji i górskimi
serpentynami pojechaliśmy do Baracoi.
Sierra Cristal
Po szalenie hałaśliwym, spowitym obłokami
spalin Santiago de Cuba, małe nadmorskie miasteczko wydało mi się istnym cudem.
Uliczki tu węższe, domy niższe niż gdzie indziej,
a
dzięki temu, że głównym środkiem transportu są konne taksówki, jest też dużo
ciszej i mniej smrodliwie.
Spędziliśmy w Baracoi raptem 3 dni, ale w takim małym miasteczku
to wystarczyło, żeby być rozpoznawanym przez właścicieli restauracji, muzyków
grających gorące kubańskie rytmy,
sprzedawców pamiątek a nawet innych turystów,
których spotkaliśmy na plantacji kakao czy w barze. Zrobiło się tak jakoś miło
i zupełnie nie chciało mi się stamtąd wyjeżdżać. No ale jak ktoś zamierza w dwa tygodnie zobaczyć
wszystko, co ciekawe na wyspie mającej prawie 111 tys. km² powierzchni, to sam
sobie winien. To największa wada podróżowania ograniczonego krótkim czasem, ciągle trzeba pędzić na złamanie karku.
jeden ze skwerów w Baracoi
Za
każdym razem po powrocie do domu obiecuję sobie, że następny wyjazd będzie już
inny. Będę chodzić bez celu i spędzać długie godziny na przypatrywaniu
się życiu.
przy tej uliczce mieszkałam
Będę stać pod oknami, mieszkającego tuż nad oceanem skrzypka, który
o zachodzie słońca, ubrany jedynie w
kanarkowe bokserki, gra nie tylko dla siebie, ale też i dla mnie…
Tak sobie obiecuję i co? Potem biorę do ręki przewodnik,
włączam komputer i do programu następnej wyprawy dorzucam kolejne punkty. No bo
jakże to, być na Kubie i nie pojechać do Trynidadu, Guantanamo, Santiago itp. itd.
itp…
domy w Baracoi są mniejsze niż gdzie indziej, ale równie kolorowe
W ogóle się nie uczę na własnych błędach, słowo daję! No ale
Wy nie musicie popełniać moich błędów. Dlatego, kiedy pojedziecie na Kubę,
zatrzymajcie się na dłużej w Baracoi.
o, możecie zamieszkać na przykład w tym domu otoczonym bananowcami, u Igmara i Yennis
(igmar.lobaina@yahoo.com)
Warto nie tylko dlatego, że jest tam
ładnie i przyjemnie, ale też ze względów kulinarnych. Tamtejsza kuchnia różni
się nieco od ogólnokubańskiej. Więcej w niej mleka kokosowego, które potrafi
każde danie przekształcić w delikates, są gatunki ryb specyficzne jedynie dla
Baracoi, a poza tym, wszystko jest znacznie tańsze niż w innych miejscach. Bardziej szczegółowo opiszę kuchnię regionu
Oriente jutro, w obiadach czwartkowych. Zatem, do jutra!
to też Baracoa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz